#KHkhJ

Mój romans, który rozpoczął się w pracy pod koniec 2022 roku, nadal mnie męczy. Ciągle pojawiają się nowe sytuacje, które mi o nim przypominają.
Zaczęło się sielankowo, wręcz niewinnie – na wspólnej imprezie. Kiedy wszyscy wyszli, my zaczęliśmy się kochać. Ale tak, jak jeszcze nigdy z nikim, emocje, dreszcze i ekscytacja wirowały razem z nami. To była najpiękniejsza noc mojego życia.
Ja byłem wolny, na nic nie liczyłem. Ona – wręcz przeciwnie, zaręczona. I tutaj historia mogłaby skończyć się tym, że „obracałem zajętą” lub czymś podobnym. Ale sytuacja, uwierzcie mi proszę, była dużo bardziej pokręcona.
Przed tą nocą znaliśmy się wiele miesięcy, wiele miesięcy byliśmy przyjaciółmi. Bardzo bliskimi – ona opowiadała mi o wszystkim, ja jej ufałem całkowicie. Najczęściej opowiadała o swoim związku i o tym, jaka jest nieszczęśliwa. Jaka czuje się uwiązana, niedoceniona, zaniedbana. Że postanowiła to niebawem zakończyć, chce tylko znaleźć lepszą pracę, aby móc być niezależną. I ja w to wierzyłem, byłem przekonany, że tak się stanie. Zaczęło pojawiać się zauroczenie, uczucie. Czuć było, że z jej strony też – delikatne gesty, muśnięcia dłonią, natychmiastowe odpisywanie czy wysyłanie zdjęć z codziennego życia. Poczułem, że mam szansę, że muszę tylko poczekać... Ale nadeszła impreza. Emocje sięgnęły zenitu, rzuciliśmy się na siebie jak dwa wygłodniałe lwy. Było pięknie, cudownie, diabelnie sensualnie. Ta noc, ta godzina, na zawsze utknie w mojej pamięci.
No ale nadal... Była zaręczona.
Następnego dnia doszło do spokojnej rozmowy, ona wyznała, że teraz nie zostawi narzeczonego. Było czuć, jak bije jej serce, że mimo wszystko chce „ze mną”. I tak też się stało – przez kolejne trzy miesiące spotykaliśmy się wczesnym rankiem, nocami, kochaliśmy się i planowaliśmy to, co zrobimy w przyszłości.
Od niej słyszałem tylko „jeszcze nie jestem gotowa, ale wkrótce od niego odejdę”.
Ode mnie słyszała „zaczekam, ile będzie trzeba, jesteś tego warta”.
I pomijam już całą moralność, której w tym wszystkim nie było. Byłem szalenie zakochany, oddałbym za nią wszystko, chciałem, żeby była szczęśliwa.

Minęły trzy miesiące, ona przestała się interesować. Wiadomości przerzedziły się, spotkania zniknęły. Poinformowała mnie, że więcej nie możemy się spotykać. Że nie wyklucza przyszłości, ale teraz to koniec. Załamałem się. Poczułem się wykorzystany, ufając jej tak bardzo. Zrozumiałem, że byłem zabawką, że chodziło tylko o seks i zaspokojenie potrzeb.

Minął rok. Jej facet się dowiedział, ona wszędzie mnie zablokowała. Nie wiem, co u niej. Z jednej strony nie mogę jej wybaczyć, wciąż noszę w sobie ból, żal. Ale w głębi nadal ją kocham, wracam do jej zdjęć i wiadomości. Żyję w takiej aurze i męczę się, bo wiem, że to już nie wróci.

Szanujcie się, bo ja się nie szanowałem.
ingselentall Odpowiedz

Tak kończy się puszczalstwo. Deal with it.

Odpowiedzi (4)
Iguannna Odpowiedz

Nie chciałbyś jej. Któregoś dnia będąc z nią w związku dowiedział bys się ze wszyscy Twoi znajomi ja rżnęli. To historia mojego kumpla. Jednego dnia stracił „wybrankę serca” i „przyjaciol”. A tak sie cieszył ze wybrała jego a nie narzeczonego. Ale apel właściwy - nie wchodźcie w czyjś związek bo to brak szacunku do samego siebie. W 99% skończycie jako wór na spermę albo głupi kołek.

Zobacz więcej komentarzy (3)

#DAFFl

Witam wszystkich bardzo serdecznie, chcę opowiedzieć wam coś, albo przedstawić jeden punkt widzenia, i interesuje mnie, co czytelnicy myślą o takich sytuacjach oraz czy znaleźli się bądź znajdują w podobnych.

Dwoje ludzi, mających swoje dzieci z poprzedniego związku, swoje przejścia z dzieciństwa i osobiste mniejsze czy większe problemy. Mimo wszystko dzielą się tym i starają się temu sprostać, gdzieś tam oczywiście czai się przeszłość, ale okazuje się, że uczucie i chęć wspólnych celów jakoś potęgują i wzmagają się z tygodnia na tydzień, staje się dla obojga naprawdę bardzo silne i praktycznie żadne nie wyobraża sobie życia bez drugiego. Po pewnym czasie proza dnia codziennego zaczęła doskwierać, błędy przeszłości i naloty na psychice z dzieciństwa bądź z poprzednich związków zaczynają się uwypuklać, kolidować coraz bardziej w życiu codziennym, mimo szczerych chęci obojga, aż w pewnym momencie ktoś wychodzi, a drugi ktoś rezygnuje... Po pewnym, niedługim, czasie jedna ze stron zauważyła coś bardzo istotnego – sama miała postępującą depresję, a ta druga, cholernie ambitna i bardzo skrzywdzona w przeszłości, syndrom współuzależnienia. To się na siebie nakładało i niestety potężna miłość przerodziła się w nienawiść.
Nurtuje mnie pytanie, czy dałoby się tego uniknąć, chociaż próby rozmów były...

PS Taka rada dla czytelników – każdy ma gorsze dni, nieważne, jak silni jesteśmy.
Jeżeli zależy wam na komforcie drugiej osoby, to dobrze, bo jej komfort powinien przełożyć się na wasz. A jeśli czasem zdaje się, że ktoś się zrobił po prostu gburem, to może znak, że potrzebuje wsparcia partnera, a nie zarzutów i pretensji.
Frog Odpowiedz

"niestety potężna miłość przerodziła się w nienawiść"
Współczuję.

_Próby_ rozmów to za mało - w tych rozmowach musi zaistnieć wzajemne zrozumienie. A to wcale nie jest ani oczywiste, ani łatwe.
Ludzie miewają potężne problemy z własnymi traumami i emocjami (ich zrozumienie zajmuje pół życia, albo i całe) - a co dopiero ze zrozumieniem motywów działania drugiej osoby. Tym bardziej, że - jakże często - chętnie obarcza się winą, za cokolwiek, właśnie tę najbliższą osobę. Bo jest "pod ręką", bo znamy wzajemnie swoje słabe punkty, w które (mniej lub bardziej świadomie) można dźgać złośliwościami.

"czy dałoby się tego uniknąć"
Trzeba być bardzo doświadczoną (przez życie) osobą / rozumieć, skąd się biorą konkretne zachowania / umieć rozwiązywać wspólne problemy bez wycieczek osobistych = potrafić roztrząsać nawet bolesne tematy w dyskusji wyłącznie merytorycznej.

Zobacz więcej komentarzy (1)

#L1JxP

Ciężko mi wejść w bliższą relacje z kimkolwiek. Mam tu na myśli bycie w związku z płcią przeciwną. Jestem hetero i nie będę ujmować, ale podobam się chłopakom. Już nie raz ktoś ubiegał o moje względy, niektórym się nawet udawało. Ale za każdym razem mam to samo uczucie – niepokój i ogromny stres przed bliższym kontaktem. Nie mam traumatycznych przeżyć związanych z seksem, nigdy go nie uprawiałam. Po prostu panicznie boję się kontaktu i nie wiem co z tym zrobić. Chciałabym w końcu żyć w normalnej relacji. Niedawno zaczęłam spotykać się z jednym chłopakiem. Widzę, że rozumie moje „nie śpieszmy się”, ale w końcu nadejdzie ten moment. Nie wiem, czy to ma jakieś podłoże w życiu rodzinnym, gdzie nigdy nie mówiono „kocham cię”, jak i nie okazywano tego. Albo czy to opcja niskiej samooceny i stwierdzenia, że jest się niewystarczającą. Nie mam pojęcia, co może być tego powodem. Zastanawiam się nad pójściem do specjalisty i może tam się dowiem, co się dzieje.

#3TDwl

Od podstawówki mam problemy z samoakceptacją. Wiem, że nie jestem jedyna, miliony ludzi boryka się właśnie z tym problemem. Jednak nie pojawiło się to ot tak. Byłam wyzywana, śmiano się ze mnie i obgadywano na moich oczach. Każdy kolejny dzień w szkole był dla mnie piekłem. Wyzywano mnie od grubasek po żyda. W sumie nie wiem skąd wzięło się to określenie, ale potem więcej osób się o nim dowiedziało i spodobało im się, więc nie szczędzili sobie tego typu wyzwisk w moją stronę. Oni byli okrutni, a ja zamykałam się w sobie coraz bardziej. 
Idąc do liceum, wiedziałam, że zaczynam w pewnym sensie nowe życie, ponieważ przeprowadziłam się, a osoby, z którymi miałam chodzić do klasy, mnie nie znały. Mogłam więc pokazać się z jak najlepszej strony. I pokazałam. Byłam lubiana, w pewnym sensie też rozpoznawalna, ponieważ zaczęłam brać udział w różnych konkursach, i osoby, których nie znałam, mówiły mi po imieniu. Pomimo to, że wszyscy aż do dziś mówią, że jestem bardzo otwarta i odważna, to ja po prostu udaję. W głębi boję się ludzi, tego, co o mnie powiedzą, przy każdym najmniejszym kontakcie z inną osobą czerwienię się i wydaje mi się, że jestem żałosna. Idąc parkiem i widząc grupkę osób w moim wieku na ławce, nie przejdę koło nich. Pójdę inną drogą, choćby była dwa razy dłuższa.
Jestem już prawie dorosła, a pomimo to potrafię z tego powodu płakać. Nie akceptuję się, chociaż moi znajomi i rodzina powtarzają, że jestem ładna, mam super ciało i jestem mądra. Nie wierzę im i raczej nigdy nie uwierzę, ponieważ nieważne jaka „super” bym nie była, to staję przed lustrem, a wokół siebie słyszę te wszystkie przezwiska i obelgi.
Dodaj anonimowe wyznanie