Pewnego dnia zaczęły notorycznie dzwonić do mnie osoby podające się za pracowników banku. Już po pierwszych telefonach miałam podejrzenia, że coś jest nie tak, więc wpisywałam ich numery do Google. Okazało się, że w sieci były już informacje o tych oszustach! Telefonów było naprawdę dużo, próbowali do mnie dzwonić raz za razem. W końcu, kiedy odebrałam po kolejnym takim połączeniu, z szyderczym uśmiechem powiedziałam: „Kochanie, my pracujemy w jednej i tej samej *ujowej firmie”. W słuchawce zapadła cisza... i się rozłączyłam!
Od tamtej pory oszuści więcej już do mnie nie dzwonili.
Śmiech śmiechem, ale w tych przypadkach należy być potrójnie czujnym.
U mnie sprawdziła się likwidacja wszelkich zgód na telefoniczne kontakty z bankiem (zostały jedynie wiadomości w poczcie dostępnej przy koncie) - wtedy mamy 100 % pewności, że dzwoniący to oszuści.
Uczęszczałem do technikum w Katowicach prawie 30 lat temu. Matematyki uczyła pani Barbara. Kobieta prywatnie była bardzo w porządku, ale na lekcjach była sadystką i potrafiła zniechęcić każdego. Jeśli ktokolwiek chciał pokazać, że cokolwiek potrafi, to natychmiast go niszczyła i poniewierała. Na koniec szkoły podstawowej bywałem na olimpiadach, które wygrywałem, moja nauczycielka była dumna i wystawiając na koniec 6 powiedziała, że byłem jej najlepszym uczniem. Do dziś liczę w głowie dużo sprawniej niż inni i rozwiązuję złożone działania bez użycia czegokolwiek prócz głowy. Pamiętam cyferki i całe działania sprzed 20-30 lat. Wszystkie numery kont, wszystkie numery telefonów, pesele całej rodziny itp. Przez pierwszą klasę technikum potrafiłem rozwiązać wszystko co było powiedziane i podnosiłem rękę na każde pytanie. Matematyczce się to nie podobało. Zamiast rozwijać umysł matematyczny, uznała, że trzeba go zniszczyć. Tak też zrobiła... Maturę zdawałem z historii. Nie potrafiła nauczyć, tylko straszyła i psychicznie dręczyła. Zamiast na kierunek techniczny na studia przez nią poszedłem na humanistyczny. Nie robię nic w zawodzie. Nie ma dnia, bym nie nienawidził tej kobiety. Nie wiem ilu innym osobom zrobiła jeszcze krzywdę.
Teraz mój syn zaczął skarżyć się na nauczycielkę matematyki – liczy tak samo jak ja. Zapytałem na grupie rodziców o zdanie innych dzieci. Jest podobne, ma tylko troje ulubieńców w klasie, a reszta ma pod górkę i non stop słyszy ubliżanie.
Właśnie umówiłem się do pani dyrektor na rozmowę. Nie pozwolę, by jakaś niedowartościowana sadystka zniszczyła zdolności mojego syna tak samo jak inna zniszczyła moje. Nie wiem, po co takie dewoty chodzą do szkoły nauczać... Frustracje mogą wyładowywać gdzie indziej, a nie na dzieciach! Nie ma dnia, bym o tym nie myślał.
Szczerze jak myślę o tym co niektóre nauczycielki robiły i mówiły w szkole do mnie i do innych dzieci to mnie się w głowie nie mieści, że coś takiego jest dopuszczalne.
Nienawidzę swojej mamy.
Sama nie wiem, czy właściwie to ją kocham, czy nienawidzę. Rani mnie za każdym razem, gdy próbuję z nią porozmawiać. Prosiłam ją o pomoc psychologa, ale ona twierdzi, że nic mi nie jest i ona może ze mną porozmawiać. Gdy już jednak dochodzi do takiej rozmowy, ona ma centralnie gdzieś co mówię i zazwyczaj mi w ogóle nie pomaga i nie rozumie. Najgorzej, jak przeklnę przypadkiem, dla niej to najgorsze co mogę zrobić, po tym kończy rozmowę. Wiem, że mnie kocha, ale nie wiem, czy ja ją kocham. Zazwyczaj gdy się tnę, to właśnie przez nią. Źle się czuję w jej towarzystwie, wolę jak jej nie ma. Mimo to zdarzają się momenty, w których tego żałuję i myślę, że ją kocham, ale nie trwa to zazwyczaj za długo. Zdaję sobie sprawę, że to po części też moja wina, jestem beznadziejną córką i osobą. Jestem strasznie toksyczna i wykorzystuję ludzi, myślę, że to po części dlatego, że nie mam nikogo bliskiego, na kim mogłabym polegać. Moi pseudo przyjaciele w ogóle mnie nie wspierają, wręcz przeciwnie. Czuję się beznadziejna i nie wiem w czym jest problem, ale czuję się jakbym już nigdy nie miała znaleźć sensu w życiu.
Dzieciaku, Ty masz objawy depresji. Jeśli mama nie chce Ci pomóc w dostępie do psychologa, pomyśl o zgłoszeniu się do pedagoga szkolnego. Nie wiem jak teraz, ale ja jako nastolatka chodziłam sama do lekarza, możesz iść do swojego pediatry, powiedzieć jak się czujesz i poprosić o skierowanie do psychiatry (to psychiatra diagnozuje i leczy depresję, nie psycholog). Może to zmotywuje Twoja mamę. Psychiatra może Cię też wysłać na konsultacje z psychologiem na NFZ. Jeśli przeszkodą w wizycie z psychologiem dla Twojej mamy jest kasa, może to jest jakieś rozwiązanie.
Trenuję sporty wszelkiego rodzaju od ponad 15 lat, a dzisiaj dowiedziałem się, że mam astmę i słabe wyniki w biegach na zawodach były spowodowane chorobą, a nie lenistwem w cardio. Po zażyciu leków pierwszy raz tak dobrze mi się oddycha, jest po prostu cudownie.
Mam 15 lat, a czuję się jakbym miała cały dom wraz z wychowaniem mojego młodszego brata na głowie.
Razem z rodziną budujemy się w miejscowości oddalonej jakoś około 72 km, dlatego moi rodzice cały czas jeżdżą na budowę, by coś tam robić, by usprawnić przeprowadzenie się (np. tata robi ogród i wylewa posadzkę w środku, mama najczęściej sprząta i sadzi drzewka itp.), jednak mam schorowanego dziadka w domu, którego nie możemy zostawić samego, bo sam sobie nie ugotuje czy nie wstanie do toalety. Z racji tego, że mój tata w tygodniu pracuje w Niemczech, zostają mi tylko weekendy na jeżdżenie na budowę razem z mamą, lecz gdy jest taka potrzeba, muszę zostawać w domu razem z dziadkiem – podawać śniadanie, robić herbatę, przygotowywać obiad i bardzo dokładnie sprzątać, bo jak nie będzie posprzątane, to matka będzie na mnie krzyczeć, że siedzę cały dzień w domu i nie potrafię nic zrobić, gdzie robię co w mojej mocy, by tylko sprawić, by była wdzięczna, ale ku mojemu (nie)zdziwieniu moja matka nie jest mi za nic wdzięczna, co robię w domu, bo według niej nic nie robię, tylko leżę (gdy sprzątam, to robię wszystko, od zapakowania zmywarki aż po umycie podłóg). Naprawdę się staram i próbuję udowodnić, że nie jestem dla niej tym najgorszym dzieckiem. Jeśli chodzi o tatę, zawsze miałam z nim lepszy kontakt i czuję się naprawdę swobodnie rozmawiając z nim, zawsze był moim faworytem i to do niego chodziłam z każdym problemem, mimo że nie było go codziennie w domu. Mój tata docenia to, co robię, dziękuje mi i zawsze mi pomaga. Mam też starszego brata, który jest od innego ojca i naprawdę jest faworyzowany przez naszą matkę, to po prostu widać. Zawsze wszystko robiłam za niego, bo przecież on nic nie może, on to, on tamto. Ale jest też młodszy brat, który nie jest w ogóle wychowywany przez matkę (jest ona codziennie w domu, a przypominam, że tata w tygodniu pracuje w Niemczech i zjeżdża tylko na weekendy), zawsze miał przy sobie telefon, co uważam za niedorzeczne, bo w wieku 8 lat jest już uzależniony i ciężko go on niego oderwać. To ja zawsze go wychowywałam, zawsze to ja mówiłam, czego nie wolno, bo moja mama patrzała tylko na pierwszego syna, dlatego zawsze byłam dla niej tylko parobkiem, który ma zrobić wszystko po starszym bracie, bo on przecież nie musi nic robić, a młodszy jest za mały, by sam posprzątać w pokoju. To ja przypominałam, że trzeba umówić dziecko do dentysty, do lekarza, bo ona jak zawsze magicznie zapominała. Czuję się pomijana przez mamę, chociaż od taty mam wielkie wsparcie i wiem, że zawsze mogę na niego liczyć, on również widzi, jak wiele robię, by w domu było dobrze, ale też nie mogę robić tego codziennie, bo mieszkamy na totalnej wsi i mieszkam w internacie, więc nie mam możliwości zobaczenia, jak mama zajmuje się bratem w tygodniu. Naprawdę boli mnie to, że nigdy nie powiedziała nawet do mnie głupiego, a tak wiele znaczącego „kocham cię”, a przez napisanie tego tutaj bardzo mi ulżyło i dajcie znać co o tym sądzicie.
Może to zabrzmi lekko niedorzecznie, ale mam wrażenie, że Twoja mama to damski rodzaj mizogina - gardzi Tobą i karze wykonywać wszystkie obowiązki, a chłopcy nie muszą nic. Zdradzę Ci sekret - możesz się zbuntować. Jeśli i tak masz kiepskie relacje z mamą to co to zmieni? Powiedz tacie prawdę, wydaje się rozsądniejszych, że czujesz się wykorzystywana do brudnej roboty, a jesteś tak samo ich dzieckiem, jak synowie i oni powinni być rozliczani z obowiązków w takim samym zakresie jak Ty. Trzyma się autorko :)
Nie doczytałem nawet do połowy, od razu powiem, matka jest takim typem człowieka który nigdy nie będzie zadowolony bez względu ile zrobisz. Próbując zadowolić ją tracisz swój czas. Jasne, pomóc jest miło, ale nie rób tego w żadnym wypadku swoim kosztem.
Nie oddałam ukochanemu pierścionka zaręczynowego, bo gdy bardzo za nim tęsknię, to wyciągam ten pierścionek z kuferka, zakładam na palec i staram się udawać, że ukochany mnie nigdy nie zostawił.
Z doświadczenia wiem, że będziesz tylko bardziej cierpiała. Gdy mój prawie- były mąż się wyprowadził i nie zabrał wszystkich ubrań, też z tęsknoty na nie patrzyłam, ale byłam tylko bardziej przybita.
Tak na prawdę dopiero po ponad pół roku mogłam w miarę na chłodno spojrzeć na obrączkę, którą mam głęboko schowana w innych rzeczach.
Mogę jedynie doradzić, żeby przez jakiś czas (dopóki emocje szaleją) omijać pierścionek szerokim łukiem, ale nie blokować emocji, nie zaprzeczać, upuszczać je z siebie. Potrzebujesz przejść żałobę po rozstaniu. Za jakiś czas będzie lepiej. Wiem, brzmi banalnie, sama nie wierzyłam ludziom jak mi to mówili, ale serio będzie. Warto też skorzystać z pomocy psychologa, pomaga przetrwa trudny czas.
Życzę Ci dużo wytrwałości i powodzenia w walce o siebie ;)
Zawsze marzyłem o koloniach, obozach, wakacyjnych przygodach ze znajomymi. Jak miałem 14 lat, to rodzice pierwszy raz mnie wysłali na coś takiego z moimi znajomymi. Po paru dniach obudziłem się rano goły z rękami przyklejonymi do czoła. Taka to była „wymarzona przygoda”...
Jako że w mojej miejscowości było ciężko z pracą, przez wiele lat pracowałem w Niemczech, dorobiłem się trochę i wróciłem do kraju, gdzie prowadzę małą firmę. Oczywiście przez tyle lat pracy nauczyłem się języka niemieckiego perfekcyjnie.
Jakiś czas temu byłem sprawdzić, co tam u mojej sekretarki przyjmującej zamówienia itp. Tak się złożyło, że byli tam Niemcy, którzy pytali się o jakiś towar, i przychodzili tak jeszcze ze dwa razy. Jak przyszli ostatnim razem, to sekretarka, jak się okazało, wydrukowała jedno potwierdzenie za mało. Oczywiście żaden problem, wystarczy dodrukować itp. Po polsku nic nie powiedzieli. Ale jak zaczęli ją obrażać po niemiecku, to dawno takiego natłoku bluzgów nie słyszałem... Wyprosiłem ich natychmiast i perfekcyjnym niemieckim wyjaśniłem im, że mają się tu więcej nie pokazywać. Jakbyście zobaczyli ich miny... :)
Około 3 lata temu ja oraz mój chłopak wpadliśmy. Owszem, kochaliśmy się, jednak ja byłam w trakcie studiów, a chłopak dopiero co zaczął dobrze płatną prace w dużej firmie. Chciałam tego dziecka, jednak mój chłopak ciągle tłumaczył, że ja mam studia, on jest na okresie próbnym itp., więc nie damy rady z dzieckiem. Bardzo go kocham, więc zgodziłam się na aborcję (legalną, wszystko odbyło się w szpitalu, nie mieszkamy w Polsce). Ucieszył się, tłumaczył, że jak skończę studia, to wtedy będziemy się starać, będzie nas na dziecko stać...
Zaczęliśmy się starać o dziecko, lecz coś było nie tak. Poszłam na specjalistyczne badania kilka tygodni temu i okazało się, że nie mogę mieć dzieci. Nie wiem, czy przez aborcję, czy przez różne antykoncepcje, które stosowałam, nie mogę i już. Mój chłopak, jak wydawało mi się, był wyrozumiały oraz bardzo mnie wspierał.
Kilka dni temu wróciłam do domu, nie ma jego rzeczy. Zostawił karteczkę na blacie w kuchni „Wybacz, lecz nie mogę być z kimś, z kim nie mogę mieć dzieci”.
Sytuacja wydarzyła się ponad 20 lat temu. Ja miałem wtedy ok. 6 lat, siostra ok. 8
Ważny szczegół dla wyznania: moja siostra miała przyjaciółkę, która pochodziła z bardzo biednej rodziny, Agnieszkę.
Moja siostra miała przyjęcie komunijne. Od chrzestnej dostała aparat fotograficzny, oczywiście z kliszą, jak na tamte czasy przystało. Nie były to tanie rzeczy, więc siostra była zachwycona. Jakoś dwa dni po przyjęciu z zazdrości zajumałem siostrze aparat i poszedłem robić zdjęcia. Po wielogodzinnej zabawie aparat wyglądał jak garstka złomu, cały brudny od piachu itp. Oczywiście już nie działał, więc schowałem go za pojemnikiem na śmieci (była to taka blaszana skrzynka, w którą się wstawiało pojemniki na śmieci), myśląc, że nikt tego nigdy nie znajdzie.
Serce stanęło mi w gardle, gdy pewnego dnia tata przyniósł rozwalony aparat do domu. Szczęście w nieszczęściu pomyślał, że to Agnieszka (przyjaciółka siostry) ukradła aparat. Siostra po tym wydarzeniu przestała się z nią przyjaźnić – ba, utrzymywać jakikolwiek kontakt.
Jestem złym człowiekiem – nawet nie miałem wyrzutów sumienia. Oczywiście nigdy nikomu nie powiedziałem o całym zajściu.
Śmiech śmiechem, ale w tych przypadkach należy być potrójnie czujnym.
U mnie sprawdziła się likwidacja wszelkich zgód na telefoniczne kontakty z bankiem (zostały jedynie wiadomości w poczcie dostępnej przy koncie) - wtedy mamy 100 % pewności, że dzwoniący to oszuści.