Mam 31 lat i jestem singlem. Znajomi się dziwią jak to jest, czemu nie mogę sobie nikogo znaleźć. Jakbym miał siebie opisać, to 176 cm wzrostu (dużo, mało, nie wiem), wysportowana sylwetka, kalistenika od kilku lat pomaga w utrzymaniu formy. Biegam regularnie w biegach z przeszkodami. Pracuję z klientami zagranicznymi, kontakt z ludźmi to mój żywioł.
Czemu jestem sam pomimo nawet bycia podrywanym przez przedstawicielki płci pięknej? Nie jestem gejem. Nie jestem incelem. Nie śmierdzę. Nie palę. Zgadujcie dalej, co może być nie tak? Otóż przy kobietach tracę język w gębie. Po prostu zwykłe „cześć” czy pytanie „co słychać” paraliżuje mnie i zaczynam, kolokwialnie mówiąc, pier*olić jak potłuczony. Cały ja. Nagle rośnie mi jabłko w gardle i odcina mi jakieś obwody logicznego myślenia.
Za dzieciaka byłem wychudzonym, niskorosłym kujonkiem, który się prawie nie odzywał. Nie byłem obiektem drwin, nikt mi kanapek w szkole nie zabierał, nikt mi kredek w kiblu nie spuszczał. Byłem tym cichutkim dzieciakiem, który po prostu sobie był i odzywał się tylko podczas sprawdzania listy obecności i wywołania do odpowiedzi. Taka natura. Gdy już zacząłem pracować na siebie, to i również zadbałem o swoje ciało. Powiem nieskromnie, że się wyrobiłem. Pewność siebie urosła mi ogromnie i jeśli chodzi o pracę z ludźmi, to jestem skuteczny, otwarty, klienci mnie lubią, chwalą, doceniają pracę ze mną. Dzień bez zamiany choćby słowa z współpracownikami to dzień stracony. Ploteczki przy kawie, codzienne rozmowy o zawartości gara z obiadem.
Znajomych mam niewielu, ale lepiej mieć garstkę swoich niż hordę byle jakich. Spotykamy się często, chodzimy na miasto. Ciągle mi podsuwają jakieś dziewczyny do pogadania. A ja na to: spacery po parku są fajne, ale czasem można się zagapić i wdepnąć w psią kupę. A potem zaczynam rozkminiać na głos, jak ciężko wydziubuje się taką rzadką kupę z traktora buta. Prysznic nawet nie pomaga i gorąca woda. A najgorzej jak się weźmie szczotkę i się szoruje, bo te kawałki kupy strzelają od włosia. I łapię się na tym, gdy widzę u dziewczyny minę zażenowania pt. co za idiota.
Przy innych ludziach jestem normalnym i elokwentnym człowiekiem. Przy kobietach sam na sam – tragedia. Nie żeby coś, bo byłem w dwóch związkach, ale to były szybkie początki pt. niewiele rozmów, a wiele działania, a później jak się „oswoiliśmy” ze sobą, to rozmawiałem z partnerkami jak normalnie z ludźmi.
Jak żyć?
Jak byłam mała, to piłam wodę z kałuży i namawiałam inne dzieci, żeby robiły to samo.
Moja zabawa się skończyła, kiedy do mojego domu przyszła matka kolegi z pretensjami, że jej syn wyssał z podłogi siki psa, po czym powiedział, że ja go tego nauczyłam.
W sumie dobrze, nigdy go nie lubiłam, podkradał mi zabawki z piaskownicy.
Za dzieciaka miałam umowę ze starszym bratem.
Kiedy jakaś dziewoja mu się spodobała, to ja miałam się do niej przytulić, krzycząc „mamo”, „ciociu” bądź „Maju” (wszystko zależało od wyglądu kandydatki, uprzedzając pytania: imię sama wymyśliłam, bo było proste do zapamiętania). Wtedy mój brat wkraczał do akcji i kobietki zagadywał. Zazwyczaj dostawałam pochwały od przyszłych narzeczonych brata, jakie ze mnie urocze dziecko, a brat wrzucał mi drobniaki do skarbonki lub kupował dany drobiazg. Im bardziej akcja była owocna, tym lepiej na tym wychodziłam.
Taki był z nas zgrany duet :D
Ja, lat może z 10, zafascynowana Simsami 3, dowiedziałam się, że wyszedł dodatek ze zwierzętami. Nie znałam jeszcze magii torrentów, a wiedziałam, że rodzice mi go nie kupią. Mimo to bardzo chciałam mieć w swojej rodzince psa. Więc co zrobiłam?
Zrobiłam nową rodzinę, jakąś babkę, męża dla niej i... dziecko. Małe, czarne dziecko i dałam mu na imię Rex. Obok domu jego "właścicieli" postawiłam mu osobny pokój, który był jego budą. Postawiłam tam tylko łóżeczko i parę zabawek. Nie uczyłam go chodzić ani mówić, tylko załatwiać się do nocnika, no bo przecież psom nie zmienia się pampersów.
I tak sobie Rex żył, bo nie dorastał. Zmieniłam w opcjach długość życia małych dzieci na ekstremalną.
Tak sobie żył, dopóki nie zdobyłam upragnionego dodatku.
Wtedy oczywiście moja rodzina otrzymała prawdziwego czworonoga, a z pomocą kodów zmieniłam Rexa w normalnego, białego chłopca, który od tamtej pory spokojnie wiódł swoje życie, nieświadomy swojej psiej przeszłości.
Posiadam niewielką działkę, którą uwielbiam uprawiać, na jesieni, jak wszyscy wiedzą, są zbiory. Żyję sama, więc ziemniaków, papryki i innych warzyw i owoców, które wyhoduję, nie jestem w stanie sama przejeść i aby się nie zmarnowało, rozdaję za darmo sąsiadom, jest tego sporo, i tak od kilkunastu lat.
Jesienią w pracy koleżanka powiedziała mi o jadłodajni dla ubogich i ich problemach, dlatego zdecydowałam, że moje zbiory oddam do tej jadłodajni. Tyle podziękowań co dostałam i mnóstwo miłych słów sprawiają, że jak teraz o tym myślę, to dalej się rumienię. A sąsiedzi wielkie fochy, bo jak to, jak śmiałam z nimi tego nie konsultować? Dodam, że nigdy nikt nie zaproponował mi pomocy w choćby zerwaniu śliwek, które od mnie później dostawali.
Zwyczajnie było mi przykro, to tak jakbym miała obowiązek za darmo oddawać im owoce mojej pracy.
Wynajmuję mieszkanie ze swoim chłopakiem i znajomą. Ona od początku dość nieudolnie próbuje mi go „odbić”. Bardziej mnie to śmieszy niż martwi – dziś na przykład próbowała podrywu na tekst „hihihi, ale często się mijamy”...
Wspominałam już, że mieszkamy razem?
Jak byłam mała, babcia powiedziała mi, że na końcu tęczy zawsze znajduje się jakiś cenny skarb.
Wyobrażałam sobie garnek pełen złotych monet albo chociażby koronę z klejnotami.
Pewnego dnia, bawiąc się po deszczu na dworze, zauważyłam tęczę i jej koniec! Całkiem niedaleko domu...
Na końcu coś się świeciło.
Wyobraźcie sobie, że wymknęłam się z domu jako 6-letnie dziecko i szukałam tego cholernego złota, a zamiast tego znalazłam świecące się w słońcu dwa opakowania po chipsach...
Coraz częściej odnoszę wrażenie, że kobiety, które chcą realizować tradycyjny model rodziny są potępiane i to z reguły przez kobiety. Jednak od początku...
Swojego męża poznałam jeszcze w szkole średniej, w wieku 24 lat wyszłam za mąż, potem skończyłam studia, znalazłam pracę, podobnie jak mąż. Od zawsze chcieliśmy dużą rodzinę, więc w wieku 25 lat byłam już w pierwszej ciąży, w wieku 27 w drugiej, w wieku 29 w trzeciej, a gdy miałam 32 lata urodziłam czwarte i ostanie dziecko.
Gdy rodzicom i znajomym powiedziałam, że zostaję z dziećmi w domu, to wszyscy się oburzyli. Nie docierały tłumaczenia, że koszt żłobka dla jednego dziecka to 1000 zł miesięcznie w naszym mieście, że za przedszkole liczą sobie 500 i zwyczajnie naprawdę nie opłacało mi się iść do pracy. Próbowałam wrócić na pół etatu do swojej starej pracy, ale nie chcieli mi dać takiego wymiaru godzin. Mąż dobrze zarabia, jest w stanie nas utrzymać, więc siedzę w domu, choć siedzę to za dużo powiedziane.
Nawet nie zliczę, ile razy moje "koleżanki", które zamiast pieluch wybrały karierę, potrafiły szydzić ze mnie, że wybrałam żywot kury domowej. Nawet rodzina, a zwłaszcza moja mama, potrafiła mi powiedzieć jak czasami mówiłam jej, że padam z nóg, że po czym ja jestem zmęczona, jak do pracy nie chodzę. Jak chodziłam swego czasu na hybrydy, to ludzie się burzyli, że jak to tak, nie pracuje, a na przyjemności ma. Ogólnie panuje przekonanie, że kobieta w tych czasach to powinna robić karierę, rodzić dzieci, opiekować się domem i mężem i przy okazji się rozdwoić.
Gdy idę z dzieciakami do sklepu czy do parku, to naprawdę widzę nieprzychylne spojrzenia. Jak byłam w ostatnim miesiącu ciąży, z dwójką dzieci pod pachą w aptece i źle się poczułam, to jeszcze usłyszałam, że tyle dzieci narobiłam, to pewnie zdrowa jestem i tylko od kolejki chcę się wywinąć.
Przytyków o beneficjentach, patologii, czy w ogóle o całym 500+ to nie zliczę. Jasne, korzystamy z dodatków, odkładamy, kupujemy za to dzieciakom ciuchy czy kursy albo kolonie latem dla najstarszych. Ale to przecież nie grzech. Poradzilibyśmy sobie i bez tego, ale skoro moje dzieci mogą mieć coś ekstra, to czemu by nie? W ludziach jakaś taka nienawiść narasta i niesprawiedliwość społeczna, ale to naprawdę nie jest wina rodzin wielodzietnych. Przynajmniej takich normalnych, nie patologicznych.
Ja wiem, że ludziom się nie dogodzi i kobiety, które nie chcą mieć dzieci w ogóle też mają przerąbane. Każdy kij ma dwa końce.
Mnie w tej sytuacji jednak boli najbardziej, że najwięcej przykrych komentarzy usłyszałam właśnie od kobiet i to często zupełnie obcych. Beneficjentka, kura domowa, krowa rozpłodowa czy po prostu "patusiara". A musicie wiedzieć, że naprawdę mamy normalny dom, stać nas na wakacje, dzieci są czyste, zadbane, w miejscach publicznych grzeczne. Po prostu nie rozumiem tej nienawiści.
Nie piję już rok alkoholu, więc uznałem, że czas podzielić się z kimś moim doświadczeniem.
Ludzie myślą, że odwyku potrzebują tylko pijący i ludzie, którzy rujnują swoją karierę i godność piciem. Otóż ja wcale nie byłem pijakiem, bo upijałem się sporadycznie, raz na rok może. Nie zniszczyłem sobie kariery ani się nie stoczyłem. Pewnego dnia jednak uświadomiłem sobie, że wszystkie moje problemy, złe decyzje, których żałuję i które skutkują do dziś, wszystkie głupie zachowania, kłótnie z żoną, oglądanie porno i inne dewastujące nawyki były po alkoholu. Ograniczone panowanie nad sobą jest dość oczywistym skutkiem picia, ale w moim przypadku to również niestabilność emocjonalna – stawałem się dwubiegunowy, raz przeszczęśliwy, potem przybity. Pierwszy miesiąc był trudny, ale po roku bez picia widzę, jak wszystko w życiu ulega poprawie. Jakbym obudził się z jakiegoś snu, w którym biegam i stoję w miejscu. Teraz kontynuuję rozwój osobisty, rodzinny, zawodowy itd., który zatrzymał się przez alkohol.
Piłem jedno, dwa piwa średnio co dwa dni. Też tak macie i myślicie, że to nie problem? To spróbujecie nie pić przez trzy miesiące.
Kiedyś mama powiedziała mi, że kupa pod butem szczęście przynieść może. Idąc tym tropem, chciałam zagwarantować sobie super przyszłość. Któregoś dnia wyszłam więc na podwórko i z każdym napotkanym na drodze psim odchodem radośnie tworzyłam sobie pod butem drugą podeszwę. Nic nie cieszyło mnie wtedy bardziej niż kolejny zdobyty okaz.
Nie wiem jak wpłynęło to na moje życie, ale do dziś potrafię się cieszyć z byle gówna.
Dodaj anonimowe wyznanie
Żebym mogła się dogadać z kimkolwiek, obojętnie jakiej płci, to muszę mieć pewność, że mogę z tą osobą pogadać o różnych pierdołach, nawet o tym, jak trudno odkleić kupę z buta. Jakby mi facet na randce wyszedł z takim monologiem, to po prostu pociągnęłabym temat, albo obróciła wszystko w żart. No ale ja nie mam tematów tabu i im dziwniej się robi, tym lepiej.
Chodzi mi o to, że może po prostu nie trafiłeś jeszcze na odpowiednią osobę, która nie będzie na ciebie patrzeć z zażenowaniem, tylko zrozumie i zaakceptuje (a może nawet polubi), że taki już po prostu jesteś.
Rozmowy o psiej kupie - za to powinno być sto punktow.