#V2SgR

O tym, że są różne rodzaje zauroczenia, dowiedziałem się parę lat temu.

W liceum poznałem Martę – mądra, ładna, zrównoważona. Zakochałem się. Zostaliśmy parą, mówiono, że pasujemy do siebie idealnie. Na studia wybraliśmy się do różnych miast, które były w bliskiej odległości od siebie, dlatego też mogliśmy się odwiedzać raz na tydzień. Na studiach poznałem wielu fajnych ludzi. Jednym z nich był Kuba, który stał się jednym z moich najbliższych przyjaciół. Na magisterce Kuba związał się z Nel i po prostu oszalał na jej punkcie. Była piękna, inteligenta, trochę ekscentryczna, trochę marzycielka. Początkowo traktowałem ją z dystansem, ale potem okazało się, że to super dziewczyna. Pamiętam, jak z pełnym zapałem Kuba opowiadał mi o niej, o ich spotkaniach, o tym, jaka jest wspaniała. Wierzyłem mu, aczkolwiek trochę mnie bawiło to jego pierwsze zakochanie, trochę czekałem, aż mu w końcu przejdzie i będą taką normalną parą.

Miesiące mijały, a ich „miesiąc miodowy” nie mijał. Kuba opowiadał, jak to Nel się nim opiekowała, gdy był chory, jak zawsze czeka na nią na dworcu z kwiatkiem, jak celebrują każdą rocznicę, jak piszą sobie sekretne wiadomości na murach miasta, jak uczą się razem nowych rzeczy, mają szalone marzenia. Dużo o tym myślałem i z pewną goryczą patrzyłem na mój stabilny związek. Z Martą nigdy nie mieliśmy szalonych planów, nie zaskakiwaliśmy się ręcznie robionymi prezentami, nigdy nie wyczekiwaliśmy na siebie na dworcu z kwiatami czy transparentem. Wszystko było takie stabilne, poprawne, dobre. Myślałem, że może życie nabierze koloru, gdy Marta ze mną zamieszka, ale tak się nie stało.

Nie wiem kiedy, ale w pewnym momencie złapałem się na tym, że jestem zafascynowany opowieściami Kuby i Nel o ich związku, ich relacją. Lubiłem na nich patrzeć, gdy są razem, lajkowałem ich zdjęcia na fejsie, na każdą opowieść czekałem jak na nowy odcinek serialu. Nie byłem zakochany ani w Nel, ani w Kubie, po prostu w ich związku – byli czymś, na co zawsze czekałem. Kiedy oznajmili, że wyjeżdżają za granicę, żeby w końcu spełnić swoje marzenia, byłem w szoku. Marta uznała, że są idiotami, bo rzucają dobrze płatną pracę dla jakiejś mrzonki, że jadą tak „na hurra” i że na pewno im się nie uda. To nam ma się udać w życiu, bo jesteśmy tacy poukładani. 

Teraz minął rok od wyjazdu Kuby i Nel. Żyją szczęśliwie w mieście, o którym zawsze marzyli, znaleźli prace marzeń, biorą ślub.  A my z Martą, cóż... Rozstaliśmy się w momencie kiedy zmieniłem pracę na taką, gdzie co prawda się mniej zarabia, ale moja satysfakcja jest dużo większa. Wykrzyczała mi, że to nieodpowiedzialne, że to fanaberia i powinienem zbierać na nasze wspólne życie. Tyle że ja tego naszego wspólnego życia jakoś nie widziałem. Wolę być sam niż żyć w poukładanym związku, gdzie wszystko jest „od do”.
Postac Odpowiedz

Na związek pracują dwie osoby. Ty oczekiwałeś czegoś innego, niż Marta. Jak widziałeś, że Twój związek nie sprawi Ci satysfakcji, to mogłeś starać się go naprawić / zmienić, lub się rozejść. A Ty oglądałeś związki innych, co robiąc ze swoim? Czekałeś na dziewczynę z kwiatkiem? Zostawiłeś jej sekretną wiadomość? Czy... Czekałeś na cud?

karlitoska Odpowiedz

Skoro poznaliście się z Martą jako nastolatki to wy po prostu wtedy do siebie pasowaliście, ale finalnie każde z was wyrosło na inny typ dorosłego. Dlatego licealne miłości tak często się rozpadają przed 30tka. Ludzie mają różne oczekiwania od życia, jedni lubią ryzyko i nutę szaleństwo, a inni stabilność i mieć wszystko zaplanowane. Ważne, żeby znaleźć sobie partnera o podobnym podejściu, żeby się ze sobą nie męczyć :) myślę, że lepiej dla was obu , że wasz związek zakończył się teraz niż po ślubie i dzieciach.

Zobacz więcej komentarzy (2)

#C21aE

Zaczynam się bać, że mogę być mitomanem. Już w dzieciństwie występowały sytuacje, gdzie usłyszałem jakąś historię, a później dodając parę szczegółów, mówiłem ludziom, że to moja historia. Teraz gdy jestem dorosły nie zdarza mi się często kłamać, a gdy już to zrobię, mam straszne wyrzuty sumienia, co nie daje mi spokoju. Gdy poznaję nowych ludzi, kłamię na temat swojego pochodzenia, mówię, że jestem z innego miasta, że mieszkałem tu i tam, bla, bla, bla. Nie wiem po co ani czemu to robię, skoro nie czerpię z tego żadnych korzyści. Może potrzebuję atencji, uwagi, której w dzieciństwie nie dawali mi rodzice? Wiem na pewno, że czas coś z tym zrobić, póki nie będzie za późno i stracę osoby, na których mi zależy.
ingselentall Odpowiedz

Klamiesz. Nie wierzę w Twoją historię.

Odpowiedzi (1)
Czaroit Odpowiedz

Mitomanem raczej nie jesteś, oni nie odczuwają wyrzutów sumienia. Ale za Twoimi kłamstwami stoją jakieś ważkie powody, zatem warto iść na terapię. Prędzej czy później kłamstwa zaczną się nawarstwiać i relacje faktycznie zaczną Ci się sypać. Bo tak to już jest, że ludzie z reguły gardzą kłamcami i się od nich odsuwają.

Czas znaleźć przyczynę i pozwolić sobie kochać siebie takim, jakim jesteś. Bez bzdurnych bajeczek wciskanych otoczeniu. Gdy prawdziwie siebie pokochasz, bajeczki nie będą Ci już do niczego potrzebne.

Powodzenia :)

#0bgP2

Byłam już pełnoletnia, a w LO mieliśmy bardzo ważny sprawdzian, na który, prawdę mówiąc, umiałam średnio. Już podczas jego trwania poczułam, jak strasznie boli mnie brzuch – jelita skręcały się jak szalone. Biegunka. Każdy z was pewnie to przeżył, więc wiecie, jak ciężko jest w takim momencie wytrzymać. Zapytałam, czy mogę wyjść, bo toaleta była tuż obok sali, ale nauczycielka nie chciała mnie puścić, więc kończyłam pisać sprawdzian coraz bledsza. Kiedy lekcja się skończyła, to już ewidentnie było widać, że coś ze mną nie tak. Psorka się trochę zmartwiła, mówi, że faktycznie coś blada jestem, ale nie miałam czasu na rozmowy, więc coś odmruknęłam i niemalże wypadłam z sali. Tak niefortunnie, że po drodze się wywaliłam i stuknęłam głową w ramę drzwi, niezbyt mocno, ale w połączeniu z wariującymi jelitami na chwilę mnie zamroczyło. Ledwo ludzie mnie pozbierali, a już biegłam dalej do toalety, gdzie nareszcie nastąpiła ulga.
Nic mnie nie bolało, czułam się jak nowo narodzona. Wychodzę z kibelka, a tam cały komitet powitalny w postaci higienistki, psorki i jeszcze innego nauczyciela. Pytali, co też mi się stało, ale nie chciałam im opowiadać o swoich biegunkowych problemach i wyjaśniłam, że po prostu zasłabłam. Higienistka zapytała, czy przez chwilę byłam całkiem nieprzytomna, a ja potwierdziłam, bo myślałam, że wtedy dadzą spokój.
Nie spodziewałam się, że zrobi się z tego niezła awantura. Usadzili mnie u higienistki, gdzie znowu odezwały się jelita, pobladłam i zaczęłam chylić się ku dołowi, żeby wytrzymać. Dalej nie przyznawałam się, że to biegunka, więc... wezwali pogotowie, bo wyglądałam aż tak źle.
Co najlepsze, okazało się, że czegoś mi tam we krwi brakuje, więc dostałam kroplówki, zwolnienie i takie tam.
Ostatecznie przez zwykłą, mówiąc brzydko, sraczkę, udały się dwie rzeczy:
– stwierdzono u mnie cukrzycę
– pani psorka bardzo mnie przepraszała i pozwoliła napisać sprawdzian jeszcze raz, bo poszedł bardzo źle (tak, pewnie dlatego, że się nie nauczyłam).

I tylko mama się dowiedziała, że po prostu mnie przycisnęło.
vylarr Odpowiedz

Czy tak ciężko przyznać się do sraczki?

GeddyLee Odpowiedz

Wygląda na to że biegunka była objawem czegoś poważniejszego.

Odpowiedzi (1)
Zobacz więcej komentarzy (1)

#zovC9

Centrum Warszawy.
Właśnie byłam świadkiem, jak chłopiec ok. 4 lat władował się prosto na ulicę pod koła rozpędzonej taksówki. Na szczęście taksówkarz gwałtownie zahamował, więc nic się nie stało.

Jak się okazało, 20 metrów dalej mamuśka z wózkiem (z młodszym dzieckiem) stała z telefonem i nawet nie podniosła głowy! Zauważyła synka, dopiero jak do niej podbiegł...

Kobieto, gratulacje. Wygrałaś konkurs na Rodzica Roku, nawet o tym nie wiedząc.
Krokodylelzy Odpowiedz

Brak słów do takich rodziców...

ZielonaPigwa Odpowiedz

Szczerze mówiąc w takim ruchliwym mieście jak Warszawa, dziecko prowadzilabym chyba na smyczy. Dziecko, to jest dziecko, a rodzic tez nie ma w dupie oczu i moze miec tez wazny telefon, moze byc zamyslony, moze miec jakis problem. Nie mozna z gory oceniać, bo moze to przypadek, a moze tez typowa madka 😕

Odpowiedzi (6)
Zobacz więcej komentarzy (9)

#aKllo

Ładnych parę lat temu pracowałam dla firmy produkującej krzesła biurowe. Przygotowywałam oferty pod przetargi. Praca ciężka, ale i ciekawa. Tuż obok mojego biura znajdował się tzw. showroom, gdzie eksponowano kilka naszych flagowych krzeseł.

Pewnego dnia przywieźli tam nowy fotel biurowy, najdroższy z całej naszej oferty (jeden fotel kosztował kilka tysięcy euro i zaledwie dwie osoby w Polsce w owym czasie posiadały taki egzemplarz w swoim biurze, w tym prezes naszej firmy). Kierownik marketingu dzień w dzień pilnował, by nikt tego fotela nie macał, nie rzucał nim z boku na bok, bo była to istna duma naszej firmy.

Pewnego dnia, gdy siedziałam po godzinach, a w budynku nie było już nikogo, wykradłam to cudo i resztę wieczoru pracowałam, siedząc na tym właśnie cudzie techniki meblarskiej. Za nadgodziny nikt nie płacił, odebrać też ich sobie nie można było, odebrałam je więc... w naturze.
Nigdy w życiu na żadnym krześle nie siedziało mi się tak dobrze. Nie ma to jak pierdzieć w fotel za kilka tysięcy euro.
lalamonia Odpowiedz

Miałam tak samo pracując w sklepie papierniczym, spisując listę zakupów długopisem wysadzanym bursztynami

ChipsyPaprykowe Odpowiedz

A byłam prawie pewna, ze ktoś Cię przyłapie

Zobacz więcej komentarzy (7)

#U2TtC

Mając prawie 7 lat, obsesyjnie marzyłem o zejściu po linie przywiązanej do mojego balkonu. Wiele razy wyobrażałem sobie, jak to robię i jak podziwialiby mnie za odwagę ludzie z mojego otoczenia. Szczególnie ojciec, który miał mnie za ciapę.

Pewnego dnia skombinowałem skądś sznur. Ucieszony sam z siebie szybko przystąpiłem do realizacji planu. Wszystko zostało zniweczone przez ojca, który wszedł wtedy do pokoju zapytać mnie o jakaś błahostkę. Dostałem pasem i ogromny opieprz, ale do dziś jestem mu wdzięczny, bo właściwie to uratował mi życie. Mieszkaliśmy na 10 piętrze.
ddmmyyyy Odpowiedz

Zostałbyś Panem Kleksem

MartinatitaP Odpowiedz

Zszedł byś expresowo z bloku i tak przy okazji w bonusie z tego świata.

Zobacz więcej komentarzy (4)

#7P2aN

Urodziłam się druga w kolejności (mam kilkoro rodzeństwa). Od najmłodszych lat czułam dystans mojej mamy do mnie. Reszta rodzeństwa była w porządku, tylko ja nie. Co bym nie zrobiła, zawsze było źle (w najlepszym wypadku neutralnie).
Jako pierwsza z rodziny miałam osiągnięcia sportowe (siatkówka, koszykówka, piłka ręczna). To wszystko dzięki mojemu tacie. On zawsze mnie wspierał. Naciskał na to, żebym mogła rozwijać swoje pasje (głównie sport), bo jako jedyny rozumiał, że spełniam się w tym i robię to, co kocham... Załamałam się w momencie gdy trener oświadczył, że klub zbankrutował. Dosłownie świat mi się zawalił. Jedyna moja oaza spokoju została zlikwidowana. Moja mama stwierdziła, że to pewnie przez takie beztalencia jak ja klub musi zostać zlikwidowany (pomimo tego, że trener mnie zawsze chwalił, ona i tak wiedziała lepiej)... Odkąd pamiętam zawsze byłam tą złą. Nieważne co się działo, zawsze wina leżała po mojej stronie (to nie ma znaczenia, czyja wina, przecież mamy kozła ofiarnego pod ręką). Gdy mój obecny mąż mi się oświadczył, zamiast gratulacji usłyszałam: „Mam nadzieję, że wiesz, co robisz”...
Wszystko zmieniło się, gdy urodziły się moje dzieci. Nagle moja mama stała się wzorową mamą (dla mnie) i wzorową babcią (dla wnuków).
Cieszę się, że moje dzieci czują się kochane przez babcię.... Ale ja mam nadal żal i dystans.
LustrzaneOdbicie Odpowiedz

Właśnie dzisiaj się zastanawiałam jak to jest.. Być matką kilku dzieci. Aktualnie mam jedno dziecko. Kochan najmocniej na świecie, jest dla mnie najpiękniejsze, najcudowniejsze. Nie wiem co to kolki, pobudki co 5 minut. Zastanawiam się nad drugim dzieckiem ale właśnie dręczą mnie obawy pt:"co jeśli to drugie pokochan mniej. Co jeśli da mi tak popalić, że będę mieć dość i zacznę porównywać do drugiego dziecka?". Nigdy nie chciałabym dopuścić do sytuacji gdzie jedno dziecko będzie faworyzowane. A co do historii- szkoda, że matka dopiero teraz się opamiętała. Myślę, że trudno będzie się pozbyć tego żalu i zapomnieć - i wcale mnie to nie dziwi.

Odpowiedzi (3)
Sweety Odpowiedz

Faworyzowanie innych dzieci jest niesprawiedliwe. W ogóle, Faworyzowanie jest niesprawiedliwe. A tak często się to zdarza. Mam nadzieję, że twoja Mama się naprawdę zmieniła na lepsze, że to nie jest jakieś chwilowe widzimisię

Zobacz więcej komentarzy (3)

#PF3Pe

Wczoraj mój tata przyszedł do domu ze spotkania z kolegami cały poobijany. A wszystko zaczęło się od pytania jednego z kolegów taty, który zapytał, czy lepiej kupić psa, czy może raczej kota...

Kilka lat temu przygarnęliśmy do domu kota. Możecie uznać, że przesadzam, ale dla nas był to najwspanialszy zwierzak na świecie. Nigdy nikogo nie podrapał, nie niszczył mebli, uwielbiał towarzystwo, ale wyczuwał, jeśli ktoś za nim nie przepada – wtedy odchodził do innego pokoju lub wychodził na zewnątrz, choć nikt go nie wyganiał. Miał tylko jedną wadę – uwielbiał ogród naszych sąsiadów.

Do dziś nie wiem czemu, może koty z natury są wredne, a ponieważ w domu nie wyżywał się na nikim, to postanowił męczyć psa sąsiadów. Nie robił nic szczególnego, ale uwielbiał siadać przed szklanymi drzwiami do ogrodu i gapić się na psa, który wyjść do ogrodu akurat w tym momencie nie mógł. A jak mógł, to kot siadał za płotem, którego pies przeskoczyć nie mógł i... nadal się na niego gapił. Natomiast pies sąsiadów to ten typ, który szczeka na wszystko i wszystkich. Gapiący się na niego kot był jak oliwa wlewana do ognia, czego ścierpieć nie mógł nasz sąsiad. Rzucał więc w niego kamieniami, oblewał go wodą z pistoletu na wodę, kupił nawet pistolet na kulki, ale kiedy tylko jego żona podpatrzyła co robi, to zrobiła mu kilkugodzinną awanturę. I to w dodatku taką głośną, że mimo słuchawek na uszach usłyszałam, że wystąpi o rozwód, jeśli jeszcze raz tknie naszego kota (aby wyjaśnić – jego żona naprawdę uwielbia zwierzęta i nie wyobraża sobie jak ktoś, kogo pokochała, może je krzywdzić).
Po tej awanturze postanowiliśmy ograniczyć zwierzakowi samowolne wyjścia do minimum, ale skubany był przebiegły jak diabli. Na smyczy wychodzić w ogóle nie chciał, ale za to wystarczyło na chwilę otworzyć drzwi lub okno, żeby z prędkością światła wyleciał z domu. Niestety, podczas jednej z takich akcji nie wrócił do domu, a gdy go już znaleźliśmy, to był martwy. Ze względu na miejsce i obrażenia głowy, uznaliśmy, że przejechał go samochód.

Przejdźmy teraz do dnia wczorajszego. Tata, jak i jego koledzy, byli już w stanie upojenia alkoholowego, kiedy zaczęła się dyskusja o zwierzakach. Szczególnie nasz sąsiad, który golnął sobie jeszcze przed spotkaniem. Właśnie dlatego mu się wymsknęło jako argument, że koty są głupie, bo jak podał trutkę naszemu, to dureń ją zeżarł. Na reakcję długo nie musiał czekać, mój tata po chwili okładał go pięściami. Sąsiad się rzecz jasna zrewanżował. Ostatecznie koledzy ich rozdzielili, chwilę porozmawiali i się rozeszli.

Podobno sąsiad zabił naszego kota, ponieważ nie mógł znieść już szczekania swojego psa.
Kurwa, zajebiste rozwiązanie. W tym momencie jego pies szczeka na deszcz.

Puenty nie ma. Wiedzcie tylko, że cenzurowałam wypowiedź ile się da.
Colombiana Odpowiedz

I tyle? A na policje go podaliście? Co za drań!!! Przysięgam, gdyby ktoś mojego kota zabił, nie popuściłabym. Patrzę teraz na śpiącą na moim brzuchu puchatą kulkę i chce mi sie płakać jak myślę o Twoim biednym kotku 😥 tylko ludzie są takimi bestiami, że z zimną krwią ranią i zabijają naszych mniejszych przyjaciół. Nienawidzę...

Odpowiedzi (2)
BananowyArbuz Odpowiedz

I na tym sprawa się zakończyła? Żadnego wspólnego obiadu " na pogodzenie" z lekiem na rozwolnienie? I serio nie dostał jeszcze raz, bo powinien.

Zobacz więcej komentarzy (9)

#xN5ar

Ostatnio przeżyłam bardzo silne uderzenie (delikatnie mówiąc) głową o beton = porządnie przyp*** tak, że straciłam na chwilę przytomność.
Przed tym zdarzeniem długi czas strasznie podobał mi się pewien facet, a na samą myśl o nim ogarniała mnie istna euforia.
A teraz?
Wiem, że wyzwalał we mnie cudowne uczucia, ale dlaczego i co ja w nim widziałam, to nie mam pojęcia. Usilnie próbuję sobie przypomnieć i znów poczuć te „emocje”, ale nic nie czuję. I nie, niemożliwe, że mi minęły „uczucia” ot tak, tylko właśnie przez ten upadek. Również czerwony kolor przestał mi się podobać, a uwielbiałam go. A z miłości do czekolady również nic nie pozostało. Czekolada jest fuj. A wcześniej ją kochałam. Żarcie z McDonald's też jest „fe”, a również je uwielbiałam. Ogólnie jedzenie jest niedobre i ciężko mi przypomnieć sobie niektóre obrazy w głowie, chociaż wiem, że dane zdarzenie miało miejsce.

PS Byłam w szpitalu od razu po upadku, wszystko jest w porządku z głową.
Ters Odpowiedz

Zdarzały się przypadki, że ktoś po podobnym zdarzeniu do twojego ,, od razu" umiał grać n a pianinie

shineondiamond Odpowiedz

Ja ogladalam film o ludziach ktorzzy po upadkh tracili zdolnosc do kochania i wyższych uczuc.Masz szczescie ze ten koles nie jest Twoim mezem.LLudziom po wypadach i chwilowych utratach swiadomosci zmienial sie charakter.Pomyslcie-jest to troche straszne stracic czesc siebie.Co najlepsze znam.lrzypadek kolegi ktory po tym jak się topil stal sie inny z charakteru -dziwny i gburowaty a kiedys lekkoduch i smieszek.Powiedz prosze czy u Ciebie zmienil sie caly charakter czy tylko te wybrane rzeczy?Kochasz czlonkow swojej rodziny?

Odpowiedzi (3)
Zobacz więcej komentarzy (23)

#gzxQw

W dzieciństwie przez pewien czas mieszkałem w Ohio, gdzie uczęszczałem do dwóch amerykańskich szkół podstawowych. W obu zdarzały się przypadki drobnych zaczepek i dokuczania, które kończyły się po tym, gdy podczas lekcji przypadkiem wyszło na jaw, że mój ojciec pracuje w sądzie najwyższym prawa stanowego (Supreme Court of Ohio).

Nikt nie wie, że zajmował się elektryką i klimatyzacją.
Tymczasowo Odpowiedz

Kiedyś "chodzil" taki kawał. Mój tata wykłada na Uniwersytecie Warszawskim...... kafelki w łazienkach.

Odpowiedzi (2)
KosemSultan Odpowiedz

Pracował? Pracował. Po co drążyć temat..

Odpowiedzi (1)
Zobacz więcej komentarzy (5)
Dodaj anonimowe wyznanie