#NLDYO

Mniej więcej w czasie, kiedy przyszłam na świat, babcia zachorowała po raz pierwszy. Nie była to choroba śmiertelna, ale jedna z takich, które rozwijają się coraz bardziej przez lata, zmieniając chorego w cień dawnego siebie. Od kiedy pamiętam, babcia zawsze była chora. Z opowiadań rodziców wiem, że jej stan zaczął się pogarszać, gdy miałam 3-4 latka. Zawsze pamiętam ją bladą, chudą, z rękami coraz bardziej przypominającymi szpony, prawie przezroczystą. Mijał rok za rokiem. W końcu babcia prawie nie wstawała z łóżka. Choroba przemieniła ją do tego stopnia, że jako 8-latka czasem bałam się jej. Z oczywistych powodów mieszkała z nami, w małym mieszkaniu. Do dzisiaj pamiętam zapach leków w jej pokoju.
O czym więc jest to wyznanie?
Przyszedł czas, że zaczęłam ją nienawidzić. Może nie powinnam tak mówić, ale czas i choroba uczyniły z niej potwora. Stała się zła, złośliwa, zgorzkniała, a z czasem miało być tylko gorzej. Jako 10-latka czułam już tylko niechęć i obojętność. Pomagałam zawsze, ale nie czułam już nic. Zmieniałam pościel, przynosiłam jedzenie, książki. Czasem bywały „lepsze” dni, wtedy zdarzało mi się siedzieć z nią długie godziny, słuchać opowieści i zaśmiewać się do łez, ale była to rzadkość.
Odeszła, kiedy miałam 11 lat. Było mi wstyd, że jedyne co poczułam to ulga. Na pogrzebie po prostu stałam, wiedząc, że powinnam być smutna, ale było mi to obojętne. Obwiniałam się o to przez wiele lat. Rodzice również mieli mi za złe, że „niewystarczająco” kochałam babcię.

Dlaczego o tym piszę? Parę dni temu był pogrzeb wujka, potem stypa. Zjechała się cała rodzina. Ktoś wspomniał babcię i mama nie omieszkała mi dosadnie i przy wszystkich przypomnieć, jaką to byłam złą wnuczką, która nie chciała się opiekować chorą babcią... Potem w domu, z mężem, odbyłam długą rozmowę po paru piwach i pierwszy raz w życiu opowiedziałam komuś całą historię.

Morału z tej historii nie ma. Może tylko jeszcze jeden mały dopisek: kiedy przyjeżdżam z zagranicy, zanoszę babci świeże kwiaty. Nigdy nie widziałam tam innych wiązanek.

#KXw92

Z żoną znamy się od podstawówki. Byliśmy ze sobą przez cały czas aż do dnia naszego ślubu, kiedy ja miałem 21 lat, a ona 18. Od zawsze (czyli od kiedy pojawił mi się zarost) nosiłem wąsy i bródkę, które utalentowana miłość mego życia po mistrzowsku strzygła. Nigdy się nie goliłem.

Jakiś czas temu nasz syn przyszedł do mnie z prośbą, żebym nauczył go tej męskiej czynności. Uczyłem go rąbać drewno, naprawić wszystko co pod prawa fizyki oraz chemii podlega, oprawiać mięso, łowić ryby, wiązać krawat, gotować to i tamto, ale tutaj poległem. Wstyd się dziecku przyznać, że ojciec nie umie paszczy ogolić... uratowała mnie żona. „Ja ci pokażę, golenie takiego kopru to zadanie dla bab” – oznajmiła z kamienną twarzą, po czym zademonstrowała młodemu, jak się goli... brzytwą. Zrobiła to jak fachowiec.
Było mi strasznie głupio. Zapytałem ją potem, skąd umie tak dobrze to robić. Otóż uwielbiała obserwować mojego teścia, jak się goli. Ojca mojej teściowej też. Ukochany dziadek, na życzenie wnuczki, pewnego dnia po prostu dał jej brzytwę i pozwolił, by to zrobiła, dając wskazówki.

Przez tyle lat się nie ogoliłem, bo zarost to dla żony rodzaj fetyszu. Jak sama stwierdziła, gdybym to zrobił, kopnęłaby mnie w d... i w związku z tym czuła się zobowiązana do ratowania mego honoru.

Tak że ten... taka żona to skarb!

#tZgzA

O logice wychowawczyni klas 1-3 podstawówki.

W podstawówce często mi dokuczano, z dwóch powodów: pierwszy był taki, że na zaczepki zazwyczaj po prostu reagowałam, a to zawsze nakręca do dalszych. Drugim była widoczna choroba skóry. Swoje za uszami miałam, ale zdarzały się dni, że na żadne dokuczanie uwagi nie zwracałam, bo chciałam udowodnić, że umiem. Wtedy był akurat taki okres.
Zawsze kiedy ja coś przeskrobałam, wychowawczyni zwracała mi uwagę i kazała przeprosić.
Wtedy dokuczała mi pewna dziewczyna. Zamiast jej odpowiedzieć, szłam do nauczycielki – tak kazała mama. Pani jednak niczego nie robiła, mówiła tylko, żebym nie zwracała uwagi.
Po którejś takiej samej relacji ze szkoły mama powiedziała, że jeśli mimo powiadomienia nauczycielki ta nic z agresorem nie zrobi, mam mu po prostu oddać. Tak też zrobiłam następnym razem, gdy wychowawczyni olała to, że zostałam uderzona. Oddałam. O wiele lżej, „dla zasady”.

Chyba zagadką nie będzie to, kto dostał ochrzan i na kogo poskarżono się mamie.

#Rn8Ny

Historia paranormalna. W rolach głównych: moja ręka, Anioł Stróż i słoik.

Przez prawie całą podstawówkę i liceum – łącznie około 10 lat – byłam gnębiona przez moich kolegów i koleżanki w klasie. Gruba, brzydka z pryszczami, z przerwą między zębami byłam idealnym celem, tym bardziej że nauczono mnie znosić wszystko, przetrwać wszystko, milczeć. Milczałam. Wiedziałam, że nie mam w nikim wsparcia. Od złośliwego: „Patrzcie, jaką ona ma gruba dupę”, po śmianie się z mojego imienia, aż do robienia ze mnie kosza na śmieci i rzucania we mnie papierkami.

Siedzimy w sali katechetycznej, kolejne spotkanie z księdzem w celu przygotowanie naszych duszyczek do przyjęcia sakramentu bierzmowania. Krzesła są ułożone w okrąg, a ponieważ jest to mała sala, część przylega do ścian. Siedzę w najbardziej niewidocznym miejscu – ukryta między kurtkami uczniów, które zwisają z dużych haczyków. Na moment ksiądz wychodzi z sali. Powstaje wielki harmider. Czymś się zajmuję, skupiam się na własnych myślach i wtedy właśnie słyszę, jak ktoś wrzasnął: „Łap!”. Ułamek sekundy. Wszystko spowalnia i umysł rejestruje sytuację. Ten chłopak, co rzucał we mnie papierkami, rzucił teraz we mnie litrowym słoikiem. Nie siedział na krześle, a stał. Trzy metry dzielą go ode mnie. Spoglądam na lecący w powietrzu słoik i…. kieruję oczy na podłogę. Nie walczyć. Poddać się. Nie podnoszę ręki, by go złapać. Nie reaguję. Koniec. Zero fizycznych reakcji, jednak umysł szybko pracuje: słoik walnie we mnie, słoik walnie w kurtkę, słoik walnie w haczyk – roztrzaska się tuż nad moją głową….
I cisza jak makiem zasiał.
Nagle słyszę gromkie oklaski. Co się dzieje? Jestem zdezorientowana. Przeniosłam swój wzrok z podłogi na rozbawionych kolegów siedzących po lewej stronie, po czym patrzę na prawo. Mam podniesioną do góry rękę, w dłoni trzymam słoik. Teraz do mnie dociera to, co się stało. Złapałam. No ale coś się nie zgadza... JA nie złapałam. JA nie wyciągnęłam świadomie ręki. Więcej. JA nie patrzyłam na tor lotu. JA nie zwróciłam uwagi, jak ustawiony jest w locie słoik. Był otworem skierowany w moją stronę. Dwa palce były wewnątrz, reszta go podtrzymywała. Gapię się na moją rękę jak na coś obcego, nie będącego częścią mego ciała. Czuję jakiś dziwny paraliż, zginam jednak rękę w łokciu, paraliż powoli ustępuje. W końcu poruszam nią według własnej woli. To był mój ukochany Anioł, zawsze w pogotowiu. Nie ostatni raz.

#cfs0J

Mam prawie 53 lata i jestem szczęśliwy. Mam kochającą żonę i kilkoro oddanych przyjaciół, mieszkam za granicą w ciepłym kraju na południu Europy i nie muszę w życiu robić już prawie nic – na pracę (zdalną) poświęcam kilka godzin w tygodniu, by żyć na normalnym poziomie, z pełnym ubezpieczeniem medycznym i bez żadnych stresów. Mój dzień? O 10 rano na plażę, o 16 obiadek, potem wizyta u znajomych albo zakupy, godzina pracy (albo grania w gry komputerowe), wieczorem film albo dobra książka. I tak od paru lat. Polską politykę mam w dupie, to wieści z jakiegoś odległego i bardzo już egzotycznego kraju. Nie zawsze było tak różowo, były olbrzymie problemy finansowe, myśli samobójcze i ogólna ch..nia ze wszystkim plus zdrada i okradzenie przez najbliższą rodzinę. Ale wtedy pojawiła się kobieta, która jest i zawsze będzie moim aniołem. Ona dała mi wiarę w siebie, chęć do walki i bezgraniczną miłość. Dziś jest moją żoną i największym szczęściem, i dzięki niej mam wszystko, czego chcę, a przede wszystkim bezgraniczną wiarę, że WSZYSTKO możesz osiągnąć, jeśli tylko chcesz zawalczyć o swoje życie. Walcz o to zawsze i do końca, do ostatniego oddechu i olej „przyjaciół”, którzy wiedzą „lepiej”. Pozdrawiam Cię!

#Y2Cz2

Od miesięcy podkochuję się w pewnym mężczyźnie, z którym wczoraj spędziłam wieczór na kolacji u mnie. Przygotowałam dla niego kurczaka w curry, licząc na to, że zrobię na nim wrażenie. Rano otrzymałam od niego SMS-a. Z bijącym sercem otworzyłam wiadomość, spodziewając się miłych słów. Tymczasem przeczytałam: „Dziękuję za wczorajszego kurczaka w curry, od tygodni miałem problemy z zaparciami, a od tego poranka czuję się znacznie lepiej”...

#7nB3h

ZAWSZE podczas okresu mam zaparcie. I brzuch boli mnie nie od okresu, a od tego, że po prostu się nie mogę się wysrać.

Byłam w gimnazjum. Spokojnie siedzę na matematyce, aż tu nagle poczułam, że muszę kupę. No OK, ale potrzebowałabym około 15 minut, a przecież nie wyjdę z matematyki na 15 minut do toalety... A więc mój plan był taki – spytałam nauczycielkę, czy mogę wyjść do pielęgniarki szkolnej. Poszłam i powiedziałam, że bardzo źle się czuję i czy mogłabym pójść do domu. Pielęgniarka się zgodziła. Zadzwoniła po mamę, ale ta pokrzyżowała mi plany. Powiedziała, że mój brat po mnie przyjedzie, bo ona nie da rady zerwać się z pracy. Poszłam do szatni i przebrałam buty. Przyjechał mój brat. Wchodzę do samochodu i mówię
– Zawieź mnie do domu szybko, zaraz się zesram – i wtedy odzywa się głos jakiejś dziewczyny:
– Cześć, jestem Ania.
I właśnie w taki sposób poznałam nową dziewczynę brata xD

#fJCWc

Historia wydarzyła się, gdy miałam ok. 6-7 lat. W tamtym czasie ja i moi rodzice mieszkaliśmy w domu razem z babcią. Kobieta już wiekowa, do tego strasznie wścibska. Pamiętam, że zawsze kiedy rodzice wychodzili, babcia wchodziła do naszej części domu (ona mieszkała na pierwszym piętrze, a my na drugim) i po prostu grzebała nam w rzeczach. Ba, czasem nawet specjalnie wchodziła do naszej łazienki, żeby skorzystać z wagi. Ogólnie rodzice nie mogli na to nic począć. Kobieta nie była zbyt normalna, więc zamykanie góry na klucz było niemożliwe, a zwykle upomnienia na nią nie działały. Ale przejdźmy do sedna.
Pewnego dnia moi rodzice postanowili pójść do znajomych, co oznaczało, że zostanę w domu pod opieką babci. W mojej małej główce zrodził się więc szatański plan. Kiedy przyjdzie babcia, ja zacznę udawać martwą i wtedy na pewno wystraszę ją tak, że nigdy już nie przyjdzie na nasze piętro! Tak więc tego wieczoru ukradłam babci z apteczki taki dziwny „płyn”. Był on czerwony i do tego dosyć gęsty. Potem zwinęłam jeszcze butelkę keczupu i ukrywając się w szafie, stworzyłam miksturę, która miała imitować krew. Następnie poczekałam, aż rodzice wyjdą i szybko rozprowadziłam ową maź po całym ciele. Powiem szczerze, że kiedy spojrzałam do lustra, to naprawdę ta krew wyglądała bardzo realistycznie. W końcu przyszedł czas, abym zrealizowała swój plan. Weszłam do pokoju, który znajdował się najbliżej schodów i cierpliwie czekałam na babcię. Po zaledwie paru minutach od wyjścia rodziców usłyszałam, jak babcia powoli pokonuje schody. W tamtym momencie szybko położyłam się na plecach, wstrzymałam oddech i utkwiłam swój wzrok w sufit. No nieboszczyk jak się patrzy! Babcia weszła do pokoju i spokojnie stanęła obok mnie. Następnie jakby nigdy nic nachyliła się nade mną (oho, pewnie sprawdza, czy oddycham!)... i zaczęła wąchać. Tak, po prostu zaczęła mnie obwąchiwać. W końcu wyprostowała się i ze stoickim spokojem powiedziała: „To ja wszędzie szukam mojej maści na grzybicę, a ty sobie cały łeb nią usmarowałaś!”.
Jak się okazało, czerwony „płyn” to była jakaś superekstradroga maść od wujka z Meksyku na grzybicę paznokci... Mało tego, babcia poskarżyła rodzicom, że ich „mądra” córka odprawia jakieś szatańskie rytuały, jak ich nie ma w domu. Poleciła nam też, że najlepiej z tym iść do egzorcysty, zanim, uwaga, zacznę zabijać jej kury podczas czarnej mszy!
Ostatecznie jednak nie zostałam satanistką, choć babcia nadal twierdzi, że w tamtym momencie przerwała jakiś diabelski akt :)

#VlOCt

Miałam wtedy 11 lat i po raz pierwszy leżałam w szpitalu. Szpital był dziecięcy, ale w tym okresie na oddziale (okulistyka) były same starsze ode mnie dziewczyny. Byłam wtedy już dosyć wysoką dziewczynką i denerwowały mnie kible w dziecięcych rozmiarach. Mama uczulała mnie zawsze, żeby poza domem nie siadać bezpośrednio na deskę, tylko obkładać papierem, ale byłam na to zbyt leniwa, więc załatwiałam swoje potrzeby, kucając nad czeluścią sedesu.

Tamtego gorącego dnia zamierzałam już zasnąć, lecz szpitalna kolacja spowodowała ogromną rewolucję w jelitach i domagała się natychmiastowego opuszczenia kiszek. Wystrzeliłam jak z procy z łóżka i na oślep pognałam do kibla – naprawdę nie wiem, dlaczego nie założyłam okularów. Może spieszyło mi się. Ale nie zapominajmy, że byłam pacjentką okulistyki i naprawdę niewiele widziałam. Mogłam też mieć na oku jakiś opatrunek, nie pamiętam. Zawiesiłam dupę nad muszlą i uwolniłam lawinę g*wna. Po wszystkim rozejrzałam się z ulgą i zdałam sobie sprawę, że przesunęłam tyłek zbyt w lewo i trafiłam poza sedes! Usypałam niechcący kopiec g*wna na podłodze... Strasznie się przestraszyłam. Starałam się pozbierać papierem co nieco, ale to tylko pogorszyło sytuację. Z braku lepszego pomysłu, a może ze strachu przed pielęgniarkami, poszłam schować się w łóżku.

Rano najpierw któraś koleżanka odkryła śmierdzącą niespodziankę, a potem dopiero sprzątaczka dokonała oględzin. Doszła do wniosku, że stolec został postawiony wieczorem, gdyż do rana zdążył trochę przyschnąć. Pielęgniarki wszczęły śledztwo i przesłuchiwały informacyjnie wszystkich pacjentów, pytały, kiedy ostatnio kto korzystał z toalety i kiedy był ostatni stolec. Ja jednak nie czekałam, aż moje sprawstwo wyjdzie na jaw, tylko zaczęłam własną kampanię obwiniania starszej dziewczyny z sali obok. Wskazywałam, że chodzi spać ostatnia, nie chce rozmawiać z innymi i bardzo się rumieniła na pytania o g*wno w toalecie.

I wiecie co? Przekonałam wszystkich, że to jej wina.

Przepraszam, koleżanko! Młoda byłam, tchórzliwa i sprytna...

#4tL5O

Niedawno w bankomacie znalazłem plik hajsu. Parę stów. Widziałem kolesia, który odjeżdżał na rowerze. Wyciągnąłem pieniądze, załatwiłem swoje i myślałem, co tu zrobić z tą próbą losu. Już sięgałem po kartkę, żeby zostawić wiadomość i zadzwonić na jakąś bankomatową infolinię, kiedy wrócił ten chłopak. Powiedziałem mu, że mam jego pieniądze. Z pięć minut nie umiał złapać oddechu, położył się na ziemi, myślałem, że mu się coś stało, serio. Potem wstał i wyściskał mnie. Opowiedział, jak daleko odjechał i jak szybko wracał, myślał, że wszystko stracone. Cieszył się jak nie wiem i bardzo mi dziękował.
Nie wiem, czy cokolwiek co bym kupił czy zrobił z tymi pieniędzmi dałoby mi większą frajdę niż ten „dobry uczynek”.
Ale jest w tym też coś anonimowego: naprawdę nie wiem, jak bym zareagował na inne okoliczności, inną kwotę, w innym czasie...
Dodaj anonimowe wyznanie