#Jr5Jp

Od pół roku mam chłopaka. Znamy się rok. Między nami jest niemalże 400 kilometrów odległości. Spotkania to dla nas wyjątkowy czas, a widzimy się co miesiąc/dwa miesiące.
W związku z tym, że mieszkam z rodzicami i bratem, nie ma możliwości, żeby podczas przyjazdów nocował kilka nocy w naszym dwupokojowym mieszkaniu.
Wobec tego wynajmuje pokój w pewnym pensjonacie, gdzie spędzamy razem czas. Na różne sposoby. Oglądamy filmy, wygłupiamy się.

Podczas minionego pobytu, ostatniego dnia, postanowiłam wypróbować coś innego. Kojarzycie reklamowane w telewizji pralinki, które w środku mają rozpływającą się czekoladę? Akurat mieliśmy je pod ręką, jako mój prezent od ukochanego.
Wysmarowałam jego tors i brzuch właśnie taką płynną czekoladą.
Zlizywałam ją z niego.
A przy okazji umorusałam swoje i jego ręce, nogi. Nie mogło się obejść bez ubrudzenia poduszki, kołdry i prześcieradła w kilku miejscach.
Zauważyliśmy to dopiero po prysznicu i ochłonięciu.

Wyobraźcie sobie mój wstyd, gdy przy naszym wyjściu z pokoju, już po zakończeniu zakwaterowania, pani sprzątająca ujrzała białą pościel w brązowej mazi... Jej zdumionego, zszokowanego i obrzydzonego wyrazu twarzy długo nie zapomnę...

#oNUAS

Dzisiaj opowiadałam rodzinie o nieludzkim traktowaniu kur chowu klatkowego.
Co usłyszałam? "Co cię obchodzą jakieś kury? Nie masz swoich problemów?"
Moi drodzy to jest mój problem, to jest nasz problem, bo nie mówimy o tym, nie zwalczamy tego. Powiedziałam "nieludzkie", bo tak nie zachowuje się człowiek, człowiek nie może traktować tak bezbronnego zwierzęcia. I dlaczego to robi? Dla pieniędzy.
Od swojej mamy usłyszałam:
- Masz depresję, nie powinnaś się dołować takimi sprawami.
- Czyli mam nie wiedzieć prawdy?
- Teraz? Jak najbardziej.
Wychowałam się na wsi, biegałam z kurami, przechodziłam nawet przez dziurę w kurniku, tarzając się po kurzych odchodach, uczyłam małe kurczaczki jeść, pić, przytulałam kury i głaskałam. Nawet kiedyś wzięłam jajko z lodówki, schowałam pod poduszkę i chciałam wyhodować małego kurczaczka.
I to po prostu boli.
Kury są wspaniałe i mądre.
A my je niszczymy.
Nie kupuję jajek klasy 3, nie wspieram tego, a wy?

#wyN4H

Nigdy nie byłem szczególnie urodziwy. Niski, z rzadkimi włosami i garbatym nosem. Zazwyczaj lądowałem w firendzonie, jak jakiś ostatni przegryw. Na domiar złego mieszkam we wsi, więc znalezienie dziewczyny jest tu szczególnie trudne z racji na „ilościowe ograniczenia” przedstawicielek płci pięknej.

Dwa lata temu, za namową mieszkającego w Belgii kuzyna, zainwestowałem w sprowadzenie stamtąd do Polski używanej maszyny rolniczej, którą sprzedałem z kilkukrotną przebitką. Operację tę powtórzyłem parę razy i nagle stałem się bogaty! Interes mi kwitnie pięknie. Postawiłem sobie nowy dom, wyremontowałem chatkę moich rodziców, wreszcie kupiłem sobie moje wymarzone auto… I teraz, odkąd jestem nieco zamożniejszy, dziewczyny, które wcześniej za plecami mówiły, że jestem brzydalem i „krasnalem”, nagle zachowują się jakbym był jakimś cholernym Adonisem. Zapraszają mnie na randki, wpadają z niezapowiedzianymi wizytami, dostaję jakieś grafomańskie listy miłosne od kobiet, które jeszcze trzy lata temu wciskały mnie do friendzone’u.

Z jednej strony to trochę zabawne, bo w tym momencie jestem zbyt zapracowany, aby wiązać się z kimś na dłużej, a z drugiej – przykro mi trochę, że potwierdza się stereotyp „lasek lecących na kasę”. Zawsze broniłem dziewczyn, kiedy ktoś mówił, że chodzi im tylko o pieniądze.

#6HV9t

Chcę to z siebie wyrzucić, ale nie mam odwagi powiedzieć o tym terapeutce ani znajomym. Chciałbym mieć kanał na YouTube. Jestem chory psychicznie (jakkolwiek źle to brzmi) oraz mam zaburzenia osobowości. Chciałbym podzielić się z ludźmi swoimi odczuciami, czasami lubię dzielić się wiedzą. Ot, takie vlogi o moich przemyśleniach.



Boję się jednak wyśmiania i krytyki. Mam bardzo niską samoocenę i obawiam się, że moje gadanie będzie zwykle męczące i nudne. A ja po prostu chcę nawiązać dialog z ludźmi o podobnych poglądach. Być może komuś pomóc, ale broń borze bawić się w psychologa.
Nie mam pojęcia co zrobić.

#KdVXb

Niedługo mam urodziny. Zwyczajowo mama zapytała, co chciałabym dostać. Wybrałam srebrny pierścionek, bo choć lubię biżuterię, to rzadko coś sama sobie kupuję. Zawsze są ważniejsze wydatki. Obejrzałam oferty sieciowych jubilerów i podesłałam mamie trzy zbliżone cenowo wzory, które najbardziej mi się podobały - po prostu nie potrafiłam wybrać jednego wg mnie najładniejszego, więc poprosiłam, by wybrała ona albo chociaż mi poradziła. Mama powiedziała, że mam wybrać sobie sama, a najlepiej od razu sprawdzić, który jest dostępny w galerii handlowej po drodze do mojego domu rodzinnego i kupić go, jadąc na rodzinny obiad. Obraziła się gdy powiedziałam, że chciałam, by choć uczestniczyła w wyborze prezentu teoretycznie od niej, bo ważna jest dla mnie jej porada. Nazwała mnie marudną, która robi problem z niczego.

Chwilę później dostałam SMS-a od siostry, że jak już będę w galerii, mam kupić sobie jakiś prezent od niej, a ona odda mi kasę.

Mam prawie 30 lat, a zrobiło mi się po prostu przykro. Niepracująca mama i siostra studentka w domu podczas przerwy świątecznej - nic nie stało na przeszkodzie, żeby poszły do sklepu... Nie zależy mi na tych prezentach, nie jestem materialistką, przeżyję bez pierścionka. W samochodzie poryczałam się jak dziecko, tak było mi smutno, że nikt nawet nie włożył odrobiny wysiłku, by zrobić dla mnie coś miłego. Z prezentem gwiazdkowym było to samo. I w ubiegłym roku. I dwa lata wcześniej... Zamiast tych wszystkich upominków, na które dostawałam kasę, żeby je sobie kupić i przywieźć, a które później rodzice mi wręczali, często nawet nie wiedząc co jest w paczce, wolałabym raz poczuć się ważna.

PS Nigdy nikomu się nie wygadałam. Ale odkąd pamiętam, robiąc prezenty jeszcze w szkole z losowania mikołajkowego, później przyjaciołom czy w pracy, zawsze starałam się nawet opakowanie zrobić ręcznie i wyjątkowo ozdobić, tak by obdarowany miał poczucie, że paczka została przygotowana troskliwie i specjalnie dla niego.

#qDEgw

Wiedziałam, że Piotrek od zawsze był wyzywany, no bo jak to - pochodził z małej wsi, a miał na tyle odwagi, aby czasem wyjść z butach na obcasie bądź ubrać damski T-shirt. Piotr nikomu nigdy nic nie zrobił. A jednak gdy trafił do liceum, zaczęło się dziać coraz gorzej. Listy, głuche telefony, zniszczone ubrania. Piotrek nikomu nigdy nic nie chciał mówić ani nikogo martwić - rodzice byli w trudnej sytuacji finansowej, dlatego nawet nie mogli pozwolić sobie na wyjazd do większego miasta, choć ich poglądy też kłóciły się z tym, co wyprawiali oprawcy Piotra.

Chłopak nie wytrzymywał. Coraz częściej widziałam go pijanego i im to było częstsze, tym częściej widziałam go wsiadającego do obcych samochodów. Zaczęłam podejrzewać prostytucję, ale nie chciałam mu nic sugerować, bo jakim ciosem byłyby dla niego takie oskarżenia, jeśli okazałyby się nieprawdziwe?
Ostatecznie moje przypuszczenia okazały się prawdziwe, ale nigdy nikomu nie życzyłabym, aby dowiedział się tego w taki sposób.

Wszystko wyszło na jaw, gdy na całą wieś rozprzestrzeniły się filmiki i zdjęcia Piotra i jego klientów w jednoznacznych sytuacjach. Wtedy Piotrek przestał wychodzić z domu. Przestał jeść, nie chciał brać swoich lekarstw. Rodzice nie wiedzieli do końca, o co chodzi. Chcieli go wysłać do psychiatryka, ale nie zdążyli. Piotr zabił się w swoim pokoju.

Dlaczego nikt z tym nic nie zrobił? Szkoła twierdziła, że to nic takiego, raz na jakiś czas zawiesiła jakiegoś ucznia, gdy za bardzo dał popalić Piotrkowi.
Dlaczego nie było w tym policji? Nie mam zielonego pojęcia.

Kim ja jestem? Jego młodszą siostrą, która po paru latach pisze to wyznanie. Piszę to, ponieważ moja starsza siostra właśnie wyszła za mąż. Poprosiła mnie ona o poskładanie do kartonów resztek rzeczy, które chciała wziąć do nowego mieszkania. I tak w szafie znalazłam teczki z informacjami, notatkami na temat Piotrka. Dokładnie - kto, kiedy, co. To były notatki pełne nienawiści wobec niego i nadal nie wiem, dlaczego moja siostra doprowadziła do śmierci brata. Dlaczego zmusiła go do prostytucji, aby płacił jej za milczenie? Dlaczego wyszła za potwora, który zgwałcił mojego brata (tak wynika z jednego wpisu)? Dlaczego żyje tak spokojnie, pomimo tej historii?

#t2KdC

Chciałabym zacząć to wyznanie słowami "Gdy byłam mała...". Niestety ten mój przebłysk inteligencji zdarzył się około 2 lata temu. Miałam wtedy 22 lata. Przyjechał do mnie kolega, ale że nie miałam czym go ugościć, zaproponowałam żeby skoczyć do Żabki i zakupić jakieś ciastka i coś do picia. Już w drodze do sklepu sprzeczaliśmy się kto ma za to zapłacić. Upierałam się, że zapłacę, ponieważ zawsze gdy ja do niego przyjeżdżam, to on kupuje jakieś chipsy, piwo itp. 

Weszliśmy do sklepu, zabraliśmy co nam się zamarzyło i podchodzimy do kasy. Kobita skasowała wszystko i mówi "To będzie 15 zł i 70 gr". Sięgam do portfela po 20 zł, ale w tym czasie kolega rzuca swoje 20 zł na blat. Już poczułam stres, że znowu on płaci. Nie poddałam się. Rzuciłam na blat moje 20 zł, a jego banknot... schowałam do mojego portfela! Wydałam z siebie demoniczny śmiech triumfu, a w duchu pomyślałam "Tak! Udało się! Wygrałam!". 

Nagle kobita zaczyna się śmiać, kolega to samo. Ja nie wiedziałam o co chodzi. Dopiero po chwili zorientowałam się, że za te zakupy to nie ja zapłaciłam.

#h99ct

Przyjechałam do rodziców po sesji zimowej - miałam do nich ponad 500 km. Cholernie się nudziłam, nikt ze znajomych nie miał czasu się spotkać - a to praca, a to już umówieni i inne takie. Wysłałam SMSa pod ostatni numer, który przyszedł mi do głowy - do byłego faceta mojej siostry, który był dla mnie najlepszym kumplem.

Przyjechał po mnie koło 18, tuż po pracy. Cieszyłam się, że nie spędzę tego wieczora siedząc i gapiąc się w telewizor. Zaproponował, że wyskoczymy gdzieś na miasto na piwo, ale w gruncie rzeczy pojechaliśmy do jego mieszkania - w końcu niedawno wyszedł z pracy, chciał coś zjeść i się umyć. Nie było dla mnie w tym nic dziwnego, już nie raz tak robiliśmy.

Po drodze zakupiliśmy dla mnie kilka piw i udaliśmy się do niego. Jak zawsze na początku gadaliśmy, żartowaliśmy, miła atmosfera. W końcu poszedł się myć, a ja rozsiadłam się w pokoju z piwem w ręce. To było już moje trzecie. I to był błąd.

Po kąpieli stał się nachalny, próbował mnie przytulać i pocałować. Odpędzałam od siebie jego łapska (w końcu byłam w związku, a co za tym idzie, byłam wierna swojemu chłopakowi), ale w pewnym momencie facet pokazał mi, na co go stać i jak jest silny. Nie będę pisać, co się działo - można się tego domyślić. Dziewczyna po kilku piwach i napalony facet w samym ręczniku.

Po wszystkim jakoś uciekłam, zadzwoniłam po najbliższą mi osobę i pojechaliśmy na policję. Przez pół nocy składałam zeznania, kolejnego dnia to samo... Wmawiano mi, że to wszystko moja wina, że prowokowałam, sprawę umorzono. Mniejsza z tym. Po tym wydarzeniu miałam poczucie, że jestem do du*y, mogłam postąpić inaczej, nie pojechać do niego, albo nie wypić tyle, albo - gdy tylko zobaczyłam jego rozbiegane spojrzenie - po prostu uciec z mieszkania. Wierzyłam, że wina leży po mojej stronie. Jednak pojawił się później ktoś, kto odmienił moje spojrzenie na to wszystko, a koszmary senne, które trwały miesiącami, w końcu się skończyły.

Tym wyznaniem chcę zaapelować do każdej kobiety, która to przeczyta i nie tylko - co by się w życiu nie działo, wierzcie w siebie. Ja prawie się poddałam, próbowałam popełnić samobójstwo (rodzina mnie uratowała). Nawet jeśli jest źle, trzeba zacisnąć pięści i brnąć do przodu, bez względu na wszystko. Nie załamywać się. Nie dać sobie wmówić, że wszystko jest waszą winą. Bo to nieprawda. A jeśli kiedyś pomyślisz inaczej - pomyśl o tych, którym na tobie zależy. O tym, co udało ci się, dzięki samej sobie, osiągnąć. Żyj i ciesz się życiem.

#8CHC3

Właśnie skończyłam 30 lat.
Pracuję na swoje utrzymanie od 22 roku życia, skończyłam studia, dodatkowy fakultet... Lubiłam się rozwijać, w gimnazjum lubiłam biologię, ale do liceum poszłam na mat-fiz i nie przeniosłam się na biol-chem, dlaczego? Bo byli fajni znajomi, a że uczyłam się średnio, to uznałam, że nie dam rady.
Mam dziecko, kocham je ponad życie, i kochającego męża przy boku, spełniamy marzenie o własnym domu, dzięki naszej ciężkiej pracy i niektórym wyrzeczeniom udało nam się to zrobić większością ze środków własnych.
W pracy czuję szklany sufit, czekam nawet na odpowiedź o pracę z innej placówki
I wiecie co mnie dręczy? Medycyna.
Zawsze mi się wydawało, że się do tego nie nadaję, bo rodzice uważali, że się słabo uczę, choć na studiach chciałam w pewnym momencie „zawrócić” i zacząć od matury z biologii i chemii...
Pod koniec roku naszły mnie refleksje, w pracy też koleżanki mówią, że się tu marnuję, bo widać, że lubię medycynę (czasem doradzam w zakresie np. leków, zazwyczaj trafnie) i że minęłam się z powołaniem.
Nie jestem w stanie zabrać marzeń dziecku i mężowi o własnym domu, kocham dziecko ponad wszystko i jestem zdania, że im młodsi jesteśmy, tym jednak łatwiej wychować dziecko – na podstawie moich odczuć.
Boli mnie fakt, że gdybym „wygrała” w totka, to mogłabym iść na korepetycje i próbować iść na medycynę... Po ogromie wiedzy do przyswojenia, kilku latach nauki, aby to osiągnąć, by uzyskać nowy fakultet, znacznej części ówczesnej gotówki i pracy na etat i po etacie i nauce na praktyki, wiem, że można dużo osiągnąć, widzę to dopiero teraz, po tylu latach nauki i pracy zawodowej.
Nie umiem sobie z tym poradzić, chciałabym pomagać ludziom, móc „założyć biały fartuch” i próbować swoich sił i się doskonalić już tylko w tym...
Nie umiem pozbierać myśli i odzyskać radości z życia :( Nie jestem w stanie rzucić pracy i utrzymywać się przez najbliższe kilka dobrych lat tylko z pensji męża, aby móc próbować się zrealizować jako lekarz, i jeszcze ta myśl, że drugie dziecko też byśmy chcieli mieć, a to by było bardzo ciężkie do ogarnięcia.
Jak tu odzyskać nadzieję i wejść z uśmiechem w nowy rok, chyba przytłoczyły mnie moje myśli i ambicje, czuję się depresyjne i do niczego :(
Dodaj anonimowe wyznanie