#noyAA

Mam dość. Serdecznie dość. Niedawno straciłam pracę. Dość niespodziewanie. Zamknęli zakład pracy, wszystkim podziękowali. I siedzę w domu i szukam nowej pracy. Na początku było okej. Wzięłam na siebie praktycznie wszystkie obowiązki w domu, bo dla mnie to logiczne, że skoro mąż pracuje, to nie będzie jeszcze tyrał po pracy. I tak teraz wstaję rano, ogarniam siebie, dzieciaki. Potem zakupy, gotowanie, sprzątanie, pranie itd. Niestety potem zaczęło się „skoro nie pracujesz, to...”. I tak pojawiły się prośby. Od męża mniej. Najwięcej od rodziny. Żebym pojechała z babcią do lekarza, bo będzie jej wygodniej samochodem niż tramwajem, żebym pojechała zrobić zakupy rodzicom, chociaż nie są starzy, bo przecież pewnie i tak będę w sklepie, zawiozła dokumenty do urzędu, upiekła komuś wymyślne danie, które zajęło mi prawie cały dzień. I każda z tych rzeczy byłaby dla mnie zupełnie OK, ale na przykład mama też nie pracuje, ale przecież ona ma sklep dalej, więc prosi mnie. A ja zaczynam mieć pracy na cały dzień. Codziennością staje się, że gdy ci pracujący mają fajrant po 16, ja często zapieprzam do 21, bo przecież ja nie pracuję, więc mam MNÓSTWO czasu. Wiem, co powiecie. Postaw im się, porozmawiaj z nimi. Ja wszystko to wiem, ale strasznie ciężko jest mi to wprowadzić w życie. Całe dzieciństwo byłam tresowana, żeby robić za innych, żeby inni nie musieli. I choć jestem świadoma tych schematów, to zawsze gdy ktoś mnie zaczepi, żebym coś zrobiła, odruchowo się zgadzam, a potem pluję sobie w brodę.

#XfpYa

Starsze roczniki pewnie jeszcze pamiętają, jakim szokiem dla społeczeństwa było kiedyś spotkanie na ulicach naszego kraju czarnoskórego osobnika. Sama pamiętam, że w dzieciństwie (lata 90.) nie mogłam przestać się gapić, jak raz czy dwa takowego zobaczyłam. A teraz wyobraźcie sobie, że to wy zostajecie takim Murzynem. 
2013 rok, program wymiany uczniów polibudy, Indie. Nie trafiłam jak większość naszych rodaków odwiedzających ten kraj do Delhi, Kalkuty czy innej znanej metropolii, tylko do totalnie nieturystycznego, przemysłowego Dhanbadu. Biali ludzie zdarzali się tam tak rzadko jak Murzyn w latach 90. w Opolu. Dzieci dosłownie biegały za mną, i to nie tylko te żebrzące, żeby dostać „autograf”. Obcy ludzie na ulicy robili sobie ze mną zdjęcia, jak bym była celebrytką. A chyba najbardziej kuriozalne było, jak zostałam zaproszona do koleżanki na wieś. Wyszłam na ogród zapalić papierosa, obracam się, żeby go zgasić, a tam przy płocie stoi ze 20 osób, młodszych i starszych, wszyscy wpatrzeni, jakby zobaczyli białego ducha. 
Bycie taką atrakcją to nawet ciekawe doświadczenie, na krótką chwilę. Oczywiście nigdzie nie ruszałam się tam sama. Zwyczajnie bym się bała.

#hL0gc

Wczoraj postanowiłam zdrzemnąć się po powrocie z pracy. Z racji że muszę dojeżdżać do miasta kawałek autobusem, zamulało mnie i w domu nie miałam na nic siły. Kiedy już postanowiłam wstać, spojrzałam na zegar, który pokazywał godzinę 6:30, czyli godzinę, o której powinnam już wychodzić z domu do pracy. Zerwałam się z łóżka, szybko spakowałam torbę i zbiegłam na śniadanie... podczas kiedy moja rodzina beztrosko jadła kolację.

#NO291

Moja żona kilka miesięcy temu poszła na dyskotekę z dwiema koleżankami. Była ubrana dokładnie tak, jak ubiera się do klubu (krótki top, legginsy, szpilki) i był to chyba strój odpowiedni do okoliczności. Zachowanie jej i koleżanek (po prostu piły drinki i tańczyły) też było chyba odpowiednie do sytuacji. Natomiast to, że jakiś bydlak wrzucił jej pigułkę gwałtu do drinka, to już całkowicie inna sprawa. Z relacji koleżanek wynikało później, że kiedy one za którymś razem poszły tańczyć, a żona została przy stoliku, widziały, jak rozmawiała z jakimś kolesiem. Tabletkę wrzucił prawdopodobnie, kiedy poszła do toalety. Później żona znowu poszła tańczyć i po dłuższej chwili zniknęła koleżankom z pola widzenia. Zaniepokojone dzwoniły do niej, sprawdzały w toalecie i w innych częściach lokalu, nigdzie jej nie było, telefonu nie odbierała. Po ok. dwóch godzinach zobaczyły ją siedzącą nietomną na ławce przed klubem. Nie pamiętała nic z ostatnich kilku godzin, zaczęła płakać z bólu i wtedy okazało się najgorsze. Dalej poszło już błyskawicznie. Pojechały na pogotowie, na wejściu informacja, że miał miejsce gwałt, oczywiście nieprzyjemne komentarze pielęgniarki nt. ich stroju, badanie ginekologiczne, tabletka po, telefon do mnie (miałem nocną zmianę), wizyta na policji i zeznania (trzeba było poczekać, aż na służbie pojawi się policjantka). Ślady spermy zostały na getrach i stringach. Niestety, żona nie była w stanie podać rysopisu. Prawdopodobnie po tej tabletce zaczęła być, jak każda ofiara pigułki gwałtu, całkowicie subordynowana i już po miała kilkugodzinną amnezję. Koleżanki sprawcę też widziały jedynie z daleka, pracownicy klubu oczywiście nic nie widzieli albo sporządzony w oparciu o ich zeznania portret pamięciowy różnił się.

Dochodzenie trwa, gwałciciel chodzi sobie na wolności i zapewne szuka kolejnych ofiar. Szukam śmiecia na własną rękę. Na policji sugerowali, że prawdopodobnie był z innego miasta i że dyskotekowi gwałciciele często jadą poza miejsce zamieszkania i tam atakują, aby w razie czego nikt ich nie zidentyfikował. Powoli dochodzimy do siebie, mieliśmy terapię.

I pytanie, kto jest winien, pomijając, że ja do końca życia będę sobie wyrzucać, że mnie z nią nie było.

#OaVpS

Jestem przedszkolanką. Całkiem niedawno zdarzyła się taka sytuacja, że jeden z podopiecznych pocałował dziewczynkę ze swojej grupy w usta, czego od początku sobie nie życzyła. O całym zdarzeniu mnie poinformowała, więc stwierdziłam, że trzeba wytłumaczyć dzieciom, iż tak nie wolno. Po moim miniwywodzie chłopczyk, którego już poznaliście, zadał najpopularniejsze dziecięce pytanie:
– A dlaczego?
Na co ja:
– A chciałbyś, żebym ja cię teraz pocałowała?
– To byłoby spełnienie moich marzeń!

Dzieci nie przestaną mnie zaskakiwać :)

#Ren97

Nie znoszę swojego brata, bo jest upośledzony. Nie jakoś bardzo. Lekko, jednak na tyle, żeby uprzykrzało to codzienność. Nie przeprowadzi się z nim normalnej rozmowy. Nie pójdzie do sklepu zrobić zakupów, nawet jeżdżenia do szkoły autobusem trzeba go było nauczyć od zera, powtarzając to po parę razy. Nie łączy prostych faktów i nie rozumie poleceń. Raz gdy dostałem do sprawdzenia jego pracę domową (test ABC z biologii i chemii) złapałem się za głowę, bo odpowiedzi były tak kretyńskie, że jedyne co pozostało to śmiech. Oczywiście rodzina trzyma go pod kloszem. To ja jestem tym złym, bo go nie lubię, bo nie chcę się nim opiekować (jest mi zupełnie obcą osobą) i zwracam uwagę na fakt, że papierek o upośledzeniu go na świecie nie ustawi.
A fakt, że całe życie byłem na drugim miejscu jako ten mniej ważny, bo on zabierał całą uwagę i miłość mojej rodziny nikogo nie obchodzi. Nie obchodzi nikogo moja niska samoocena od dzieciaka, depresja i problemy w kontaktach z ludźmi (nie potrafię budować relacji i mam fobię społeczną), co wykształciło się we mnie przez sytuację w domu.
Piszę to wszystko z żalu i tego, że nikt nie potrafi zrozumieć, co czasami czuje rodzeństwo takich osób. A wierzcie mi, że faktem jest to, że często taki brat czy siostra mają się samobiczować za to, że nie czują nic pozytywnego w odniesieniu do rodzeństwa i są za to gnojeni przez znajomych i rodzinę.

#vnGcW

Rozstałem się z żoną, choć mamy dwoje wspaniałych i cudownych dzieci (3 latka i roczek). Toksyczność związku nie pozwoliła nam na wspólne przeżycie reszty naszego czasu. Staram się jak mogę, każdą wolną chwilę staram się poświęcać dzieciom, niestety matka dzieci próbuje mi to za wszelką cenę utrudnić. Wszyscy dookoła się ode mnie odwrócili... Ludzie, których miałem za przyjaciół, ludzie, których miałem za rodzinę. Wszyscy szczują mnie psami „bo tak nie wypada”.
Ostatnio odwoziłem dzieci do ich matki na drugi koniec wojewódzkiego miasta, godziny wieczorne, to i pociechy trochę już zmęczone, sam też już resztkami sił po tygodniu pracy, stoję nad wózkiem i zabawiam dzieciaki. Śmiech na cały wagon. W pewnym momencie wstała pani lat 50-55, podeszła do mnie i wysiadając powiedziała: „Aż miło popatrzeć, jak pan zajmuje się dziećmi”. Nie ukrywam, łzy napłynęły mi do oczu. Przyjaciele, rodzina, matka dzieci nie chcą widzieć ile robię dla tych dwóch oczek w mojej głowie. W tym momencie ta pani zrobiła mi dzień, tydzień, cały miesiąc. Dziękuję za wsparcie. Droga pani, jeśli to czytasz, to wiedz, że dałaś mi energię do dalszych bardzo ciężkich zmagań.
A tym co w komunikacji dają telefon do ręki dziecku... Popatrzcie na swoje pociechy, porozmawiajcie z nimi, powygłupiajcie się, tego czasu nie odzyskacie.

#zr93O

Z okazji wyprowadzki postanowiłam sprzedać kilka rzeczy i z racji tego, że to najłatwiejszy sposób, wybrałam pewien znany portal.
Jedną rzeczą są buty ze skóry naturalnej, kupione 3 tygodnie wcześniej, nienoszone (kupiłam, nie pasowały, miałam oddać do sklepu, ale wyleciało mi z głowy i nie zdążyłam na czas). Chciałam je sprzedać z paragonem (żeby można było oddać na reklamację w razie czego), w oryginalnym opakowaniu. Pierwotnie buty kosztowały ponad 100 zł, postanowiłam, że sprzedam je za 30, bo zależy mi na czasie. I zaczęło się... Masa wiadomości o treści: „Ja mam chore dziecko, nie mam pieniędzy, może odda mi pani za darmo”, „Ja je biorę, ale za te 60 zł już z przesyłką i najlepiej jak je pani mi dziś wyśle kurierem, bo chcę je na już” itd.
Drugą rzeczą był laptop, jakiś czas temu kupiłam sobie nowy, ten jest sprawny, 3-letni, z dotykowym ekranem, był raz naprawiany, o czym napisałam w ogłoszeniu. Po wycenie u informatyka, który sprzedaje używany sprzęt, opuściłam 200 zł i postanowiłam, że sprzedam taniej. I oczywiście od razu masa wiadomości, że jak mi niepotrzebny, „To dla dziecka do nauki, może za symboliczną czekoladę?”, „Co tak drogo?”, „Ja bym wziął, ale taniej”. Tylko że na innych serwisach same części są droższe...
Tak było jeszcze z kilkoma innymi rzeczami.

Zdenerwowałam się. Buty wrzuciłam do kontenera na ubrania, komputer sprzedałam do serwisu, za nawet wyższą cenę, innych rzeczy też się jakoś pozbyłam. Łącznie z kontem na tym portalu.
Dodaj anonimowe wyznanie