Życie potrafi zaskoczyć nawet w formie błahostek, gdy w domu są inne „zasady” niż w społeczeństwie.
Gdy miałem 18 lat, pojechaliśmy ze znajomymi w góry na ferie zimowe. Wynajęliśmy domek na 6 osób - czterech chłopaków i dwie dziewczyny. Pewnego dnia mocno mnie przycisnęło w jelitach po spożyciu większej ilości alkoholu. Zatem poszedłem zrobić swoje. Trochę mi zajęło, ale zwyczajnie spuściłem wodę i wyszedłem. Pół godziny później słyszymy krzyk jednej z dziewczyn z toalety. Wyszła widocznie zdenerwowana i z krzykiem na ustach: „kto to zrobił?!”. Otóż potwierdziłem fakt, iż to moja sprawka, a ona zaczęła swoją tyradę na temat czystości i higieny. Grzecznie przeprosiłem i posprzątałem po sobie. A teraz powód całej awantury: w domu nigdy nie używaliśmy szczotki do toalety, ponieważ z tatą mieliśmy dość dobrego cela - stąd przy obecności czterech chłopaków nie wydawało mi się potrzebne posprzątanie na błysk, ponieważ „dowód zbrodni” i tak by zniknął. Tak oto dowiedziałem się w wieku 18 lat, do czego służy szczotka toaletowa.
Pod koniec zeszłego roku miałam problem – mój chłopak opłacił mi z góry trzy miesiące siłowni, bo stwierdził, że powinnam schudnąć i „w końcu zacząć jakoś wyglądać”.
Teraz mam inny problem – pozbyłam się chłopaka, ale nie wiem co zrobić z karnetem.
Chce ktoś odkupić karnet na siłownię w Gdańsku?
Mam 16 lat i razem z moim tatą jeździmy konno. Mamy nawet własną, przydomową stajnię, gdzie trzymamy 3 konie, a właściwie 2 konie i kuca. Są one naszymi oczkami w głowie i dbamy o nie jak tylko potrafimy, niestety sąsiedzi często nam to utrudniają.
Na ogrodzeniu wisi tabliczka o zakazie karmienia koni i o tym, że teren jest monitorowany oraz zakaz wstępu, jednak niektórzy nic sobie z tego nie robią. Już pominę dokarmianie koni jabłkami czy marchewką, ale na nasze nieszczęście niedaleko jest szkoła i wracające z niej dzieciaki nie raz wrzucają do koni swoje niezjedzone kanapki, co dla tych zwierząt może skończyć się tragicznie (np. skręt jelit, co nierzadko kończy się nawet śmiercią). Jednak ostatnia sytuacja przebiła wszystkie inne.
Nasze 2 konie są zajeżdżone i spokojne, jednak kuc jest młody i jeszcze nikt na nim nie siedział. Pod naszą nieobecność przyszła jakaś "matka" ze swoim dzieckiem, weszła na nasz teren i posadziła dzieciaka na kuca (!), bo najmniejszy, to pewnie grzeczny. Chyba nie muszę mówić, że kucyk nie był zachwycony, zrzucił dzieciaka, a ten wylądował w szpitalu.
Bardzo odpowiedzialna matka zgłosiła nas na policję.
Podobnych sytuacji było wiele, począwszy od pogryzionych rąk (bo przecież dokarmianie obcych zwierząt jest bardzo mądre), po wrzucanie różnych rzeczy do środka (raz znalazłam nawet worek z gwoździami i marchewkami, dobrze, że konie były wtedy zamknięte na innej łące), aż do zniszczenia ogrodzenia.
Konie naprawdę nie wadzą, zawsze po sobie sprzątamy jak koń gdzieś na drodze się załatwi, nawet kiedyś robiliśmy oprowadzanki w szkole, a jeśli ludzie mają z nimi jakiś problem, to wystarczy podejść i powiedzieć. Eh, brak mi słów.
Kiedy mój siedmioletni syn nauczył się pisać, mogłem łatwo poznać, że grzebał samodzielnie w komputerze, bo w oknie wyszukiwarki pojawiały się frazy typu "gry z dinozałrami". Przeprowadziłem z młodym zasadniczą rozmowę. Przypomniałem mu, że nie chcę, by korzystał z komputera bez naszej wiedzy. Przy okazji zrobiłem mu wykład z ortografii i uświadomiłem mu, że "dinozaury" pisze się przez "u".
O tym, jak bardzo wziął sobie tę naukę do serca, przekonałem się, kiedy trzy lata później w oknie wyszukiwarki znalazłem frazę "goue baby".
Historia z czasów gówniarskich (przynajmniej ja tak nazywam swoje lata gimnazjalne, gdy było się gówniarą i robiło mnóstwo głupot).
W owym czasie mieliśmy swoją niezawodną paczkę, która organizowała ognisko co tydzień, czy nawet wynajmowała sale w OSP i zapraszała całą wieś.
Zdarzenie miało miejsce właśnie na jednej z takich wiejskich potupajek. Mam nadzieję, że nikt się nie łudzi, że to były bezalkoholowe imprezy. Owszem, jako gówniarze piliśmy tanie piwo w dużych ilościach i robiliśmy składki na jakieś wódki (czy po prostu kradliśmy rodzicom z barku). Najzwyczajniej w świecie większości osób na takich potupajkach zależało na tym, żeby jak najwięcej wypić, pobujać się nieco na parkiecie i "wyrwać".
Do osób pijących należałam również ja, może nie do zgonu, ale efekt samolotu i głupawych zachowań już był.
Zawsze około godziny 4, gdy zostawali najlepsi zawodnicy, albo najzwyczajniej w świecie budziły się zgony gdzieś z rowu i następował ranek żywych trupów, ja również miałam kryzys i wyglądałam raczej słabo (do wiejskiej piękności nie należałam, raczej przypominałam osobę, która właśnie wyspała się gdzieś z krowami).
Do sedna:
Siedzę sobie na ławeczce rozważając, czy zostać jeszcze chwilę na imprezie, czy może już pójść kimnąć do domu, jednocześnie analizując pozostałe, najsilniejsze osobniki na sali. Zauważam chłopaka, który również siedział gdzieś na ławeczce, dopijając wygazowaną colę. Nasze spojrzenia się spotkały. On z lekkim, szarmanckim uśmiechem udaje się w mym kierunku, w tle romantyczna muzyka, zmęczenie dało poczucie, że to wszystko jest jak sen, jak film, że nie dzieje się naprawdę.
Zaprosił mnie do tańca, widzę, że przystojny nie tylko z daleka, więc zgadzam się bez wahania. Nasze ciała zbliżyły się do siebie, dopasowując w spokojną melodię piosenki, światła robiły odpowiedni nastrój. Miał piękne perfumy. Minęła jedna piosenka, druga, trzecia, gdy czuję, że mój partner prowadzi taniec tak, by zbliżać nas do szatni. Myślę "wydaje mi się, jestem zmęczona". Jednak robi to coraz bardziej zdecydowanie i postanawiam go spytać:
- Przepraszam? Co właściwie robisz?
- No wiesz, pomyślałem, że może pójdziemy do szatni... Tam nikogo nie ma - rzekł zsuwając swą dłoń po moich plecach coraz to niżej, co raczej jasno dało mi do zrozumienia, jakie może mieć zamiary.
- Co?! Nie! Ja chciałam tylko potańczyć!
- Eeehhh... Myślałem, że jesteś bardziej pijana... - po czym odwrócił się na pięcie i zniknął, a ja stałam wryta jeszcze dobre parę minut, próbując jakoś przyswoić tę informację.
Bardziej niż do przyznania się, że oglądam porno, boję się przyznać, że oglądam "Ukrytą Prawdę".
Mam syna 9-letniego, którego wychowuję sama. Nie mam żadnych problemów finansowych czy mieszkalnych, na szczęście powodzi mi się dobrze. Niestety w innych sprawach jest inaczej, wręcz fatalnie. Mowa o moich relacjach z byłym mężem.
Jesteśmy jak pies z kotem. Mimo iż wielokrotnie próbowałam załagodzić nasze relacje dla dobra syna, z jego strony nie widzę tego samego. Robi wręcz wszystko, by mnie upokarzać czy poniżyć przy pierwszej nadarzającej się okazji. Gdyby wina rozpadu naszego małżeństwa leżała po mojej stronie, zrozumiałabym to. Prawda jest taka, że to on odszedł do innej, kiedy syn miał 8 miesięcy. Teraz ma z nią dwójkę dzieci. Dziwi mnie to, że mając nową rodzinę, przy każdym kontakcie z synem mnie obraża. Gdyby tylko to było na rzeczy, to nie miałbym aż takiego problemu, bowiem dochodzi do tego, że nastawia syna na mnie. Zawsze kiedy młody wraca od niego czy jego rodziny (dziadkowie), jest nie do poznania. Staje się niegrzeczny, niemiły i w szkole szybko pojawiają się problemy. Na szczęście udaje mi się go na nowo przywołać do porządku.
Dodatkowo zawsze kiedy były mąż kupi synowi jakikolwiek prezent, to nie daje mu go, aby mógł zabrać go do domu. Jak młody chce się pobawić, ma przyjechać do ojca.
Szczerze, to komu on kupuje te prezenty? Synowi naszemu czy swoim dzieciom? Bo to one mają go na co dzień.
Sama już nie wiem, co robić w tej sytuacji. Pocieszam się, że syn dorośnie i zrozumie jakiego ma ojca. A jak nie?
W życiu każdego ojca nadchodzi ten ważny czas, gdy jego córka siada na kolanach i zadaje Bardzo-Ważne-Pytanie.
Mianowicie...
- Tato, a co to jest spalony?
Jestem typem słuchacza, jednakże tylko wtedy gdy ktoś ma ciekawą historię do opowiedzenia. Większość kolegów mało co ciekawego mówi - jadłem to, spotkałem koleżankę, schudła!, zaspałem do pracy - takie nudne, prozaiczne historie dnia codziennego. Wtedy też jestem mocno zirytowana, jak tracę czas na takie pierdoły. Następnym poziomem monologów "przyjaciół" były: depresje, brak chęci życia, smutki z powodu samotności, mnóstwo chłamu, który dręczy ludzi. Jak pocieszałam, to było ok, jak wyrażam dezaprobatę odpowiedzi były "przecież są od tego przyjaciele - od słuchania, akceptowania siebie nawzajem, pomagania itd. itd. itd.", więc słuchałam. Myślałam, że tak robi przyjaciel.
Czułam się jak darmowy psycholog, bo dopiero po czasie ogarnęłam, że gdy opowiadałam swoje, to "przyjaciele" przerywali mi, wciskali podobną historię, koniecznie musiałam ich wysłuchać. "JA, JA, JA... a wiesz co, a ja...". Trochę jak kibel, do którego się sra i nie dba o muszlę.
Nie uda mi się kiedykolwiek nawiązać nie wiem... takiej jakiejś normalnej relacji, nie umiem rozmawiać z ludźmi. Nie jestem gadatliwą dziewczyną.
Wyżaliłam się.
Mam nadzieję, że to nie brzmi jak z "Chwili dla Ciebie".
Dosłownie kilkanaście minut temu usłyszałam, jak za ścianą facet bije swoją dziewczynę. Z racji tego, że dźwięk w bloku różnie się rozchodzi, nie byłam w stanie określić, które to piętro ani mieszkanie, żeby zadzwonić na policję. Dlatego szybko się ubrałam i poszłam do klatki obok zlokalizować mieszkanie.
Przeszłam przez wszystkie piętra i nic. Wróciłam do domu wściekła, że się nie udało. Naprawdę chciałam zrobić cokolwiek zamiast siedzieć w domu i udawać, że nic nie słyszę, ale nie mając pewności skąd dobiegają krzyki uznałam, że nie ma sensu dzwonić. Teraz jest cisza, a ja cały czas mam w głowie głos tej dziewczyny. Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś tak krzyczał. Jestem cała roztrzęsiona i zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam, że wyszłam szukać ich mieszkania zamiast od razu zadzwonić na policję. Brak mi słów na to wszystko, a facet, który jej to robi jest największym ścierwem.
Dodaj anonimowe wyznanie