Byłam pulchnym dzieckiem, z dużą wadą zgryzu, a później też zaczęły się problemy z cerą. Możecie sobie wyobrazić, że okres podstawówki i gimbazy był dość trudny dla mnie. W szkole średniej, kiedy bardziej zaczęłam przypominać człowieka niż bezkształtną masę (schudłam, problemy z cerą ustąpiły, a aparat ortodontyczny wykonał kawał dobrej roboty), zawsze grałam rolę „tej brzydkiej koleżanki”, której wmawiano, że i tak jest szpetna, że nikt nigdy nie będzie jej chciał. Ja jednak nigdy się nie poddałam, dążyłam do swoich celów i mimo wielu przykrości zaciskałam zęby i szłam do przodu z podniesioną głową.
Ostatnio do firmy, w której pracuję, szukano nowego grafika. Poproszono mnie o pomoc w trakcie rozmowy rekrutacyjnej. Oczywiście zgodziłam się. Moim zadaniem było oszacowanie, czy ta osoba nadaje się do zespołu, natomiast kolega, który poprosił o pomoc, miał sprawdzić umiejętności praktyczne.
Możecie wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy wchodząc na ową rozmowę, zobaczyłam jedną z dziewczyn, która w LO wyjątkowo lubiła uprzykrzać mi życie.
Dziewczyna pracy nie dostała. Jeśli myślicie, że chciałam się na niej zemścić, to nie. Jestem ponad takie zagrywki. Moja opinia o niej była zgodna z moim sumieniem, czyli pozytywna. Nie dostała pracy, ponieważ – jak się okazało przy sprawdzeniu umiejętności praktycznych – jej CV potrafiło więcej niż ona sama.
Od tamtej pory laska skarży się dawnym znajomym, że ją upupiłam tylko dlatego, żeby się na niej odegrać, więc wszyscy na mnie krzywo patrzą. Na szczęście ich zdanie już dawno temu przestało mnie interesować, więc się tym nie przejmuję ;)
Od zawsze miałam problemy z matematyką i moja nauczycielka dobrze o tym wie.
Dzisiaj na lekcji poprosiła mnie, żebym podeszła do tablicy i rozwiązała zadanie z podręcznika.
Pochodzę do tej tablicy z podręcznikiem, zaczynam rozwiązywać to zadanie, nawet zaczęło mi wychodzić (chyba pierwszy raz), gdy pani w tym samym momencie zaczyna krzyczeć, że jak ja mogę zrobić zadanie dobrze, jak mam same dwóje, że na pewno ściągam (!).
I wstawiła mi niedostateczny.
W 2012 roku u mnie w mieście był spory pożar kamienicy, w wyniku którego moja koleżanka doznała dużych poparzeń znacznej ilości ciała. Od czasu wypadku jeszcze bardziej zaczęłam się z nią kolegować, pocieszać. Chciałam być przy niej, pomagać jej, gdyż wiedziałam, że nie akceptuje swojego wyglądu i jest to dla niej bardzo trudna sytuacja. Nie przeszkadzały mi spojrzenia ludzi, kiedy szłyśmy razem chodnikiem, ani docinki ze strony innych.
Pół roku temu uległam wypadkowi w pracy, w wyniku którego niestety musiałam mieć amputowane wszystkie palce u lewej ręki.
Kiedy po dwóch tygodniach wyszłam ze szpitala (pomijając fakt, że koleżanka wcale przez ten czas się nie odezwała), koleżanka mi napisała, że teraz jej wstyd pokazać się ze mną na mieście, bo wszyscy się będą na mnie gapić.
Zabolało mocno.
W 2009 r. miałem 12 lat, gdy pojechałem wraz z rodziną na ślub do oddalonej ok. 400 km rodziny w Bieszczady. Jako że było to lato i okres wakacyjny, a rodzina mojego taty i dziadka jest naprawdę spora, a przy tym ekstremalnie wręcz gościnna, postanowiliśmy, że pojedziemy tydzień wcześniej i odwiedzimy wszystkich z rodziny plus pochodzimy trochę po szlakach, zobaczymy tamę na Solinie i spędzimy miło letnie dni.
Na miejsce dotarliśmy w nocy z soboty na niedzielę i od razu poszliśmy spać. W niedzielę rano, jeszcze zanim ktokolwiek wstał z łóżka, ja już byłem na dworze. Rodzina mieszka w dużej wsi otoczonej pagórkami, lasami oraz potokami. Wyszedłem przed dom i poszedłem do znanego mi strumienia (miałem 12 lat i było dla mnie super przygodą iść skoro świt nad strumień zobaczyć raki).
Przechodziłem koło niskiego domu ze strzelistym dachem. Przed nim stał mężczyzna w garniturze, pasku od spodni zwisającym w ręce oraz kobieta w ślubnej sukni, która stała za nim przytulona do niego od tyłu. Patrzyłem na nich przez chwilę, pomachałem z uśmiechem – mężczyzna tylko na mnie spojrzał, ale nie pomachał. Pomyślałem, że pewnie są po całej nocy tańca i he, he, nocy poślubnej.
Nad strumieniem było kilka raków, woda była chłodna, czysta i cała sceneria była bardzo sielankowa. Wracałem tą samą drogą około godzinę później. Gdy dotarłem do domu, dostałem lekką burę, że się szlajam. Wszyscy usiedliśmy do stołu, ale atmosfera była dość napięta. Wujek oraz ciocia mimo że zawsze uśmiechnięci i gadatliwi dziś byli bardziej zamyśleni i spokojni, ale jako 12-latek nie zwróciłem na to uwagi.
Kolejnego dnia rano też poszedłem nad strumień. Było tuż przed świtem i mijając ten sam dom co dzień wcześniej, spotkałem tego samego mężczyznę w garniturze co wczoraj, ale stał sam, poza tym wyglądał dokładnie tak samo. Ponownie nie zareagował, że mnie widzi, a ja troszkę się przestraszyłem i poszedłem szybciej.
Tego samego dnia wieczorem posłuchałem rozmowę taty z wujem oraz ciocią – panna młoda z tamtego domu zginęła w czwartek w wypadku samochodowym, a pan młody dzień później powiesił się, odbierając sobie życie. Dom, który mijałem, był pustostanem rodziny pana młodego, który remontowali, by młodzi mogli zamieszkać tam po ślubie.
Od tamtego wydarzenia minęło 15 lat. W te wakacje, które właśnie się skończyły, odbyłem motocyklową przygodę w Bieszczadach i zajechałem do rodziny, by powiedzieć cześć i przespać się jedną noc. Po tym pojechałem na cmentarz i odnalazłem grób tej niedoszłej pary młodej. Spoczęli tuż obok siebie w odstępie jezdnego dnia – panna młoda pierwsza w poniedziałek, pan młody dzień później.
Do dziś nie potrafię sobie tego wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób. Nikomu nigdy o tym nie mówiłem, bałem się, że ktoś uzna mnie za niespełna rozumu. Ale gdy jechałem obok tamtego domu, wspomnienia odżyły.
Nie wiem od czego zacząć... Mam 21 lat i nigdy nie byłem w poważnym związku. Ktoś powie, że na wszystko mam czas. No i tak było, tyle, że to wynikało głównie z trudnej przeszłości, przez rodziców, którzy zburzyli mi obraz miłości. Unikałem tego jak ognia, bo nie chciałem być jak oni i potencjalnie zranić drugiej połówki. Nie było mi z tym źle, ale chyba mam kompletnie zniszczone postrzeganie bycia w związku. Myślałem, że to normalne, że przywiązanie, że trzeba walczyć każdego dnia, budować zaufanie i choćby nie wiem jak źle się działo, to starać się naprawiać. Przez to cholernie szybko przywiązuję się do ludzi i walczę o utrzymywanie kontaktów, strasznie boję się strat, bo w przeszłości zawsze kogoś traciłem.
Nastąpił przełom... zakochałem się w najlepszej przyjaciółce, a przez to też ją straciłem. Zaangażowałem się jak nigdy, bo nigdy dotąd nikt nie dał mi tyle, co ona – bliskość, zaufanie i poświecenie uwagi. Wszystko się waliło wokół, ale była ona. Teraz już nie ma i płaczę każdego dnia, żałuję, że wyznałem swoje uczucie. Po raz kolejny okazało się, że miałem rację i kogoś tylko zraniłem. Została tylko jedna wielka pustka, mimo ludzi wokół nikt praktycznie nic o mnie nie wie. Jestem kompletnym wrakiem udającym, że wszystko u mnie w porządku. Zrozumiałem, że miłość to chyba moje największe marzenie i bez tego nic innego nie ma sensu. Mieć kogoś i być dla kogoś.
Są niektórzy ludzie, którym zależy na anonimowości w sieci. Są np. dziennikarzami, uciekinierami np. z jakiegoś autorytarnego kraju.
Ja mimo że poruszam się po zwyczajnych forach, to dbam o anonimowość. To smutna historia.
Zawsze miałem dosyć niecodzienne poglądy. Czasami spotykały się wręcz z fascynacją i licznymi plusami, a czasami z olbrzymią nienawiścią. Czasami mimo że nigdy nie hejtowałem innych, część grupowiczów mnie wręcz nienawidziła. I bardzo dobrze, że dbałem o anonimowość. Wielu hejterów, stalkerów wręcz chciało dowiedzieć się kim jestem, jak się nazywam, by mnie ośmieszyć. Oczywiście przez specjalne narzędzia anonimizujace to się nigdy nie udało. I wiedziałem, że warto choćby rejestrować się pod innym adresem IP niż własny.
Inna historia może jest głupia, ale też ma swój morał. Raz, że nie warto ufać ludziom w sieci, dwa, nie warto rezygnować z anonimowości.
Przechodziłem ciężki okres i na PW poznałem kogoś, kogo wtedy nazywałem takim dobrym kolegą. Wymienialiśmy się problemami, rozterkami, dylematami. Czułem zawsze błogą ulgę, wracając na PW. Ale ta osoba wyszła z problemów i się zmieniła. Stała się cyniczna, jakby zapomniała, kim była. Obrażała osoby będące w tej samej sytuacji co on kiedyś. Kiedy jego hejt padł na mnie, odpisałem na forum równie soczyście. Wtedy zagroził mi pozwem. Pozwem za to, że odpisałem równie niegrzecznie co on.
Mimo że wtedy miałem narzędzia anonimizujace, bardzo się bałem. Nie chciałem chodzić po sądach, płacić jakichś kar etc. Minął rok z hakiem, więc pewnie mnie nie namierzył.
Jaki jest morał tej historii? Nie ufać ludziom, zawsze dbać o prywatność w sieci. I to do tak głupich spraw jak rejestracja na forach i bawienie się w dyskusje. Trochę szkoda, że żyjemy w czasach, gdzie trzeba być jak James Bond, by bezpiecznie wymieniać poglądy w sieci.
Mam problem z myśleniem „na poważnie”. Cokolwiek widzę, słyszę czy czuję – bawi mnie. Śmieję się ze wszystkiego. Najbardziej rozbawia mnie, kiedy rodzice próbują ze mną rozmawiać na jakiś poważny temat. Co ich zdanie, to moja głupia odpowiedź. Co prawda w myślach, ale jednak. Próbuję wymyślić coś, co mogłabym im odpowiedzieć, ale za każdym razem oprócz nieodpowiedniego komentarza nie mam nic w głowie. To jest tak głupie, że aż śmieszne. Pisząc to wyznanie, śmieję się z tego, że irytuje mnie moja własna wesołość...
Moja teściowa spotkała ostatnio moją koleżankę, którą bardzo lubię, choć rzadko się widujemy. Koleżanka jest osobą pulchną, nigdy jej to nie przeszkadzało mocno, ma męża, jest szczęśliwa i lubiana.
No ale potem teściowa zaczyna mi opowiadać:
– Ty, Ankę widziałam ostatnio, tę, co z nią pracowałaś. Taka się roztyła, potwór!!! Taka gruba! Mówię ci.
– No ja widziałam ją niedawno, wygląda jak zawsze, nie roztyła się przecież...
– Z buzi taka ładna dziewczyna, ale tu to jak wieloryb, potwór normalnie!!
Wszystko fajnie, tylko teściowa sama nosi rozmiar 54...
Niedawno urodziłam drugie dziecko. Ciąża była dla mnie koszmarem, dużo gorzej ją zniosłam niż pierwszą. Prawie cały czas musiałam być na lekach, bo wymiotowałam. Mimo to starałam się funkcjonować normalnie. Mniej więcej w połowie ciąży moja przyjaciółka potrzebowała sporego wsparcia emocjonalnego, była po rozstaniu. Dawałam jej wtedy mnóstwo przestrzeni do wypłakania się, zawsze jak chciała mogła przyjść. Potem otrząsnęła się, weszła w kolejny związek, a mi coraz bardziej zaawansowana ciąża dawała się we znaki. W końcu trafiłam na patologię ciąży i postanowiono wywołać poród. Przyjaciółka zadzwoniła dzień przed zapytać, jak się mam, ale wyczułam po jej głosie, że była podpita, zresztą potem sama się przyznała, że coś wypiła. Poród miałam bardzo bolesny, okropny, na szczęście syn urodził się zdrowy. Szybko wróciliśmy do domu i do rzeczywistości, bo mamy też starszą córkę. A przyjaciółka? Jakby jej nie było. Czasem kiedy napiszę, jak się czuję, to rzuca mało śmiesznym żartem albo to zlewa. Dopadł mnie straszny baby blues i kiedy raz spytała co słychać, napisałam jej o tym. W odpowiedzi zapytała, czy to jakiś nowy gatunek muzyczny, bo ją ten temat nigdy nie obchodził i nie ma zamiaru tego zmieniać. Ręce mi opadły. Jest mi zwyczajnie przykro, bo kiedy ona potrzebowała wsparcia, byłam zawsze. Teraz ja go potrzebuję, a jedyne co dostaję to chamskie odzywki. Jedyną wspierającą mnie osobą na ten moment jest mój mąż.
Mam poczucie wyobcowania od ludzi w moim otoczeniu.
Lubię spędzać czas z ludźmi, ale w momencie, kiedy przyjaciółka-współlokatorka zaczyna mnie ignorować jak tylko ona skończy mówić i zaczyna przeglądać sociale, to odechciewa mi się rozmowy. U innej znajomej mam poczucie, że kiedy tylko wchodzi nieco głębszy temat rozmowy, totalnie rozmija się z moim punktem widzenia i bierze dosłownie rzeczy, których używam jako metafor albo luźno rzuconego kontekstu. O rodzinie nawet nie wspomnę, bo aż szkoda sobie strzępić języka. W pracy jako że jestem najmłodsza i najmniej doświadczona stażem to mnie bagatelizują, mimo że ludzie są tam generalnie spoko do pogadania.
Wizja wyjechania i pracowania gdziekolwiek z dala od ludzi, w górach, bez uczestniczenia w życiu społecznym, w ostatnich miesiącach jest naprawdę kusząca...