Jestem jedynakiem i mieszkam z mamą w dużym domu. Mama ma siostrę, której nie lubi, wręcz nienawidzi. Nienawiść ta wynika z przykrych sytuacji w przeszłości. Była to przemoc psychiczna i fizyczna oraz faworyzowanie młodszej siostry przez matkę. Ojca nie było, gdyż odszedł. Ogólnie nieprzyjemne rzeczy. Mama szybko się wyprowadziła i usamodzielniła. Odcięła się totalnie od rodziny, zdobyła wykształcenie, miłość i dobrą pracę. Siostra w tym czasie balowała, piła, dawała tyłka, ogólnie żywot karyny. Pracy oczywiście nie miała. Gdy jej matka zmarła, rozpoczął się jej upadek. Poznała chłopaka (patusa, także bez pracy), zrobili sobie dziecko. W czasie imprezy doprowadzili do pożaru, w którym spłonęło ich mieszkanie. Zostali praktycznie bez dachu nad głową. Postanowili przyjść do nas, prosząc o pomoc. Mama niechętnie ich przyjęła. Wspólnie z nią postanowiłem jednak, że długo u nas nie zamieszkają.
Rozpoczęła się wojna. Wojna ta polegała na tym, żeby doprowadzić ich szybkiej wyprowadzki. Partner, ciotka i jej bachor myślały, że u nas będą mogli robić co chcieli. Ale praktycznie na wejściu się przekonali, że nie będzie tak miło. Dosłownie zrobiliśmy z domu zakład karny. Z racji tego, że w pokoju mam sprzęt do grania (komputer, konsolę), dzieciak myślał, że będzie mógł grać. Jednak jakie było jego zdziwienie, że grania nie będzie. Pokój zamykałem na klucz, a jak wszedł kiedy w nim przebywałem, to szybko z niego wylatywał (po prostu brałem go za fraki i wyrzucałem go). Pieniądze, telefon, tablet, były przed nim chowane. Jak miałem jakąś przekąskę, chipsy, czekoladę, to się z nim nie dzieliłem. Mógł jedynie popatrzeć. Wszelkie jego błaganie i jego rodziców ignorowałem. Nie lubiłem go i ich. W nocy po 22 wykręcałem bezpieczniki i zakręcałem zawory wody. Traktowałem ich jak bandę patoli, ignorowałem ich, nie pomagałem im. Bardzo nieprzyjemnie i protekcjonalnie ich traktowałem z mamą. Nieraz miałem ochotę im przywalić. Czasami zaproponowałem pomoc, ale za pieniądze, nie za darmo. W końcu nie wytrzymali, doszło do wielkiej awantury między mną a nimi. Mama stanęła w mojej obronie i wszystkie ich rzeczy zostały dosłownie wywalone za drzwi. Partner ciotki próbował rękoczynów, ale dostał gazem po oczach (wcześniej gaz kupiłem). Zagroziłem ciotce, że jeśli nie opuszczą naszego domu, to ona też dostanie po oczach, a jeśli nie, to będzie nieprzyjemnie. Po tym wszystkim szybko opuścili nasz dom. Nie interesuję się, co się z nimi stało.
W 100% rozumiem że nie chcieliście ich w swoim domu. Ale po co twoja mama w ogóle ich przyjmowała?
I to twoje poczucie wyższości nad ich dzieckiem, "mógł jedynie popatrzeć sobie" jak jadłeś jakąś przekąskę - czy to jego wina, że urodził się w takiej rodzinie? Czujesz się teraz lepiej?
Będzie to krótki wpis, ale potrzebuję pomocy...
Dowiedziałam/-em się po X latach związku, że jestem już „nie potrzebna/-y”.
Jak udało wam się poradzić z rozstaniem/zerwaniem? Istnieją sposoby na uratowanie samej/-go siebie?
Stało się to dawno temu, ale do tej pory czuję wstyd i mam wyrzuty sumienia.
Otóż jakieś 20 lat temu jako 18-latka zdałam prawo jazdy, dostałam samochód i szczęśliwie sobie żyłam. Jednak pewnego dnia w czasie parkowania rozmawiałam przez telefon i walnęłam w samochód jakiegoś faceta. Niestety widział to i bardzo wkurzony zadzwonił na policję. Szczerze, to nie wiedziałam wtedy co mam zrobić, szkody na moim aucie były o wiele większe niż na jego. I wtedy zaczęłam grać... Przyjechał policjant, który chyba był bardzo napalony. Wówczas ja, wtedy śliczna blondynka, ze łzami w oczach opowiedziałam mu, że normalnie parkowałam, a ten gość wjechał we mnie, po czym chce zwalić na mnie winę... Policjant mi uwierzył, nawet nie sprawdził szkód. Za winnego uznał tamtego faceta, kazał mu zapłacić za szkody i odjechał.
Nigdy nie powiedziałam nikomu prawdy.
Najbardziej mnie denerwuje, gdy dziewczyna ani nie zaznaczy nigdzie, że jest w związku, ani nie ma żadnych zdjęć z chłopakiem, a potem okazuje się, że chłopak jest, i to od dawna. Nie dość, że chłop kawaler nie wie nic o związku takiej dziewczyny, to jak małpa wtedy się za nią nalata, mając nadzieję i snując plany, jak ją poderwać. A na koniec okaże się, że ona ma chłopaka i cały plan na marne, eh.
A nie łatwiej się zapytać: czy kogoś ma, czy się z kimś spotyka?
Wiesz, nie każdy chwali się na prawo i lewo, że jest w związku, nie każdy wrzuca wszędzie zdjęcia ze swoją drugą połówką, bo nie każdy też chce się takimi rzeczami chwalić.
nie mam nigdzie zaznaczone, że jestem w związku, ani nie mam żadnych zdjęć. jeśli facet, zamiast normalnie porozmawiać i zapytać, czy kogoś mam, woli "latać za mną jak małpa", to jego problem, że nie potrafi normalnie się komunikować, tylko woli się bawić w jakieś dziecinne podchody.
Jest mi cholernie przykro, ale odkąd założyłam rodzinę, czuję się strasznie samotna, jeśli chodzi o koleżanki. Odkąd urodziłam dziecko i proponuję jakiś babski wyjazd, NIKT nie jest zainteresowany, wykręca się. Od razu uprzedzam, że nie jestem tym typem matki, dla której jedynym tematem jest jej dziecko, wręcz przeciwnie. Zdaję sobie sprawę, że osób, które dzieci nie mają i nie chcą mieć to nie interesuje. Mojej przyjaciółce przestałam cokolwiek proponować, bo za każdym razem gdy zaczynałam mówić coś wyjeździe, ona zmieniała temat, a np. za miesiąc dostawałam zdjęcia z wyjazdu z inną kumpelą. Inną koleżankę zapraszałam już trzy razy na weekend, jak mój mąż wyjeżdżał z kumplami, i za każdym razem odwoływała w ostatniej chwili i zostawałam sama.
Nie wiem, co jest ze mną nie tak. Pracuję, mam super rodzinę, hobby, dużo razem podróżujemy, a w tym momencie nie został mi nikt, na kogo mogłabym liczyć, oprócz mojego męża. To wszystko sprawia, że zaczynam popadać w depresję i z kiedyś duszy towarzystwa, staję się cieniem człowieka. Nie mam na nic ochoty ani siły. Przestałam zabiegać o kontakt i okazało się, że nikt tego kontaktu ze mną nie potrzebuje.
ciężko stwierdzić, dlaczego tak się dzieje. najlepiej będzie, jak ich zapytasz wprost.
ja dzieci nie mam, ale mam sporo znajomych z dziećmi. nigdy nikogo z naszej grupy nie wykluczaliśmy, wręcz przeciwnie. moja przyjaciółka jest samotną matką, ale jak tylko jest taka możliwość (np. jej mama przyjeżdża), to wyciągamy ją z domu, na wycieczkę czy na drinka. u niej też często się spotykamy, jeśli akurat ona nie może wyjść ze względu na dziecko. ale mam też dwie znajome, które po urodzeniu dzieci same zdecydowały, że nie chcą się z nami spotykać. jedna znalazła sobie znajomych, którzy też mają dzieci, bo stwierdziła, że lepiej będzie jej się z nimi dogadać, niż z nami. druga wciąż się spotyka z nami raz na jakiś czas, ale coraz rzadziej. zawsze się wymiguje, że dziecko, mimo to, my zawsze i tak pytamy, czy gdzieś z nami nie wyjdzie.
ciężko jest ocenić jakąkolwiek sytuację, jeśli nie zna się punktu widzenia wszystkich stron.
Niby kocham swoich rodziców, ale jednocześnie ich nienawidzę. Odkąd pamiętam faworyzowali mojego brata. Z początku uważałam to za zwykłe żarty, ale potem zaczęłam zauważać, że robią to jak najbardziej na serio. Jeśli on czegoś chciał, zawsze musiałam mu ustępować. Mama zawsze mnie porównywała do niego, a szczytem wszystkiego było stwierdzenie, że wolałaby mieć synów. Koszmarnie zabolało. W końcu to ja sprzątałam dom, jak rodziców nie było, żeby było czysto na ich przyjazd. On nawet niczego nie tknął palcem. Najgorsze jest to, że on ma opinię tego dobrego, fajnego chłopaka, a ja jestem tą „problematyczną”. Rodzice go zabierają na różne wyjazdy np. za granicę, do Francji, a ja co roku siedzę w tych samych miejscach. Czasami odnoszę wrażenie, że dla nich liczą się tylko moje zwycięstwa w konkursach. Prawie każdego dnia doprowadzają mnie do płaczu i się potem dziwią, że nie mówię im o swoich problemach... jak i tak bym została przez nich wyśmiana. Wszystko mi wypominają.
Mój szwagier pracuje jako pielęgniarz. Pracował w placówce leczenia uzależnień, w szpitalu dla śmiertelnie chorych, a teraz w ośrodku psychiatrycznym. Opowiedział mi kilka ciekawych historii, ale opowiem jedną, która mnie mnie zmroziła – o pewnej dziewczynie.
Szwagier jako pielęgniarz dba o bezpieczeństwo, o to, aby nikt nie zrobił sobie lub innym krzywdy, dba o codziennie potrzeby podopiecznych, wydaje lekarstwa itp. W trakcie pracy jest dużo czasu na rozmowy z ludźmi.
Rodzice zgłosili swoją 16-letnią córkę na leczenie psychiatryczne ze względu na jej niepokojące zachowanie. Dziewczyna spędziła w ośrodku już cztery tygodnie, przez ten czas zachowując się normalnie – żadnych dziwnych zachowań zarówno w swoim pokoju, jak i pokojach wspólnych. Szwagier codziennie z nią rozmawiał, opowiadała mu, jakie filmy lubi, muzykę, że tęskni za znajomymi, jakie ma plany na przyszłość, że chciałaby po ukończeniu szkoły znaleźć spokojną pracę, zakochać się, założyć rodzinę.
Gdy kolejnego razu, siedząc na kanapie w pokoju wspólnym i oglądając TV, opowiadała mu to samo – że marzy jej się ukończenie szkoły, praca w marketingu albo może gdzieś w stacji telewizyjnej, zakochać się, wyjść za maż i mieć dwójkę dzieci – szwagier zapytał: „To dlaczego tego nie zrobisz?”. Wtedy ona szeptem odpowiedziała: „Bo głosy mi nie pozwalają”...
Gdy mi to opowiadał, to włos mi się zjeżył na głowie.
Kiedy miałam 13 lat, poznałam dziewczynę, która wyraźnie była chora. Nie chce jej diagnozować, ale samookaleczenie i próby samobójcze mówią same za siebie. Zaczęła mnie ona obarczać swoimi problemami, potrafiła dzwonić kilkadziesiąt razy, kiedy nie odbierałam. Przez telefon musiałam odciągać ją od skoczenia z wiaduktu czy instruować, kiedy wykrwawiała się w łazience. Po czasie zebrałam się w sobie i zrozumiałam, że nie jestem psychologiem. Wytłumaczyłam jej wszystko i odcięłam się. Moje problemy się nie skończyły, a właściwie w tamtym momencie się zapoczątkowały. Straciłam energię do życia, sama zaczęłam się okaleczać i nie miałam siły wstać z łóżka. Moi rodzice to zauważyli i chcieli zaciągać mnie do psychologa, czego koniec końców i tak nie zrobili. Wszyscy zapomnieli o sprawie, a ja przez lata dalej nie potrafię wytrzymać sama ze sobą. Kiedy dorosłam, wiedziałam, że kiedyś muszę zacząć się leczyć, ale w tym czasie zdążyłam już przeżyć najgorsze momenty mojego życia. Rodzice niejednokrotnie się na mnie zawiedli, kiedy poszłam w stronę używek, żeby jakoś zagłuszyć myśli. Nigdy nie udało mi się ze sobą skończyć (i dobrze), ale nie potrafię zapomnieć o nastoletniej mnie, która nie dawała sobie rady z życiem. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego taka jestem. Bez przerwy wychodziłam do ludzi, żeby chociaż na chwilę uwolnić się od siebie. To naprawdę męczące, kiedy sam ze sobą nie wytrzymujesz. Nie umiem wygonić myśli o tym, co się ze mną działo, kiedy byłam na skraju. Najgorsze jest to, że ludzie widzieli mnie w takim stanie. Nikt nigdy nic z tym nie zrobił, nie porozmawiał ze mną i pewnie w ich oczach byłam po prostu nienormalna. Niedawno podjęłam decyzję o zapisaniu się do psychologa i jutro czeka mnie pierwsza wizyta. Trzymajcie kciuki.
Osobiście uważam ze takie osoby jak twoja koleżanka czy ty nie powinny mieć żadnych roszczeń w stosunku do innych osób. Ty nie masz fizycznego problemu z którym mogłabyś sobie poradzić z pomocą innej osoby. Ty masz problem sama ze sobą i mimo to ze nikt inny nie zna ciebie lepiej niż ty sama uważasz ze mógłby ci pomoc. Ciężko jest podnieść leżąca osobę która nie chce wstać sama z siebie. Poświęcasz takiej osobie cześć swojego życia którego już nigdy nie odzyskasz a często to nie przynosi żadnego efektu - sama widzisz jak było z koleżanka. Nie udało ci się jej pomoc, a mało tego ona poniekąd pociągnęła cię za sobą na dno. Osobiście już się nauczyłam żeby tego typu osoby unikać jak ognia bo i tak nie da im się pomoc bo zwyczajnie lubią się nad sobą użalać i nie chcą walczyć o swoje życie. A nawet jeżeli się uda to potem w ramach „podziękowania” sprzedadzą ci kopa na ryj. Nigdy więcej.
Super ze podjelas się walki, mam nadzieje ze nie zrezygnujesz. Tylko od ciebie zależy czy wygrasz tą bitwę, nie od osób które cię otaczają. Oni również każdego dnia walczą o samych siebie.
Bardzo boję się śmierci. Mam 23 lata, mimo to wciąż o niej myślę. Tak, wiem, długie życie przede mną, ale to nie zmienia faktu, że jestem przerażona. Cokolwiek by nie było i tak umrę, nie jestem nieśmiertelna. „Przyzwyczaj się, każdego to spotka” – słyszałam. Nie pomaga...
Jak to jest nie być?
A może niebo istnieje, ale ja tam nie trafię? Jestem wierząca.
Czy jest tu jeszcze ktoś, kto ma tak paraliżujący strach jak ja? Porozmawiajmy.
A boisz się, gdy chodzisz spać? Śmierć to właśnie wieczny sen, w którym jesteśmy wolni od wszystkiego, czym obciąża nas ten świat. Jedyne czego można się bać to okoliczności w jakich człowiek umiera - cierpienia, choroby, starości, samotności.
Czyli wyrzuciłeś śmieci, sam zachowując się jak śmieć. Przykre.
W 100% rozumiem że nie chcieliście ich w swoim domu. Ale po co twoja mama w ogóle ich przyjmowała?
I to twoje poczucie wyższości nad ich dzieckiem, "mógł jedynie popatrzeć sobie" jak jadłeś jakąś przekąskę - czy to jego wina, że urodził się w takiej rodzinie? Czujesz się teraz lepiej?