#E5UFS

Ciężka praca i odrobina szczęścia udało mam się z mężem dorobić małej fortuny. Nie jesteśmy na listach najbogatszych Polaków itp ale żyjemy na bardzo wysokim poziomie. Swego czasu też mądrze zainwestowaliśmy i w wieku 55 lat żyjemy jak na emeryturze. Kupiliśmy kampera, jeździmy po Europie, rzadko kiedy bywamy w Polsce. Mamy też dzieci. Syn udał mam się wybitnie dobrze. Został lekarzem, ożenił się. Marzenie każdego rodzica. Jednak mamy ogromny problem z córką. Ma 28 lat, nadal studiuje, raz po raz rzucając kolejny kierunek. Opłacamy jej życie, które należy raczej do tych ekstrawaganckich. Kupiliśmy jej także mieszkanie na start i to całkiem spore, w centrum Warszawy. Dostała wszystko to, o czym ja i mąż w jej wieku mogliśmy tylko pomarzyć. Gdy mieliśmy tyle lat co ona, to mieszkaliśmy w małej kawalerce i dużo pracowaliśmy aby odłożyć na własne biznesy. Córka ani myśli pojsc do pracy i co chwila wymyśla jakieś nowe koszta. Kłamie, że musi pilnie iść do dentysty lub lekarza, a korzysta z zabiegów medycyny estetycznej. Facetów zmienia jak rękawiczki. Próbowaliśmy ja odciąć od źródełka ale groźby samobójstwa przez telefon skutecznie nas zniechęciły, zwłaszcza, że byliśmy na wybrzeżu Hiszpanii... Ręce opadają. Próbowaliśmy nawet zostawić jej pewne zabezpieczenie, daliśmy jej 30 tysięcy z uwagą, że ma znaleźć pracę bo to ostatnia partia kasy. Wydała je w miesiąc... I co ja mam zrobić? Patrzeć jak głoduje? Syn twierdzi, że powinna już być dawno odcięta, ja w sumie też ale mąż ciągle naciska aby przelewać jej pieniądze bo sobie nie poradzi. No kiedyś musi. Wiem, że przeciąga studia specjalnie aby mieć wymówkę. Sama nie wiem już co robić. Daliśmy jej wszystko: możliwość rozwoju, dobry start, zwiedziła z nami świat. Nie wiem gdzie popełniłam błąd, że nie ma żadnych ambicji, żadnych pasji, tylko znajomych od kieliszka i wyciągania od niej kasy. Po prostu ręce opadają.

#Nq7GB

Na początku tego roku napisałam wyznanie o tym, że leczyłam się masę lat w przeróżnych klinikach leczenia niepłodności. Nie zliczę przepłakanych przez to nocy, smutku, wizyt u psychologow i wspólnego ogarniania całej tej sytuacji z moim mężem. Jako osoba, która od zawsze miała wszystko od razu, tylko tego nie mogłam,śmiało stwierdzam, że był to najtrudniejszy okres w całym moim życiu.
Zmieniłam dietę, uregulowałam minerały i witaminy w organizmie, wdrożyłam inne ćwiczenia i ruch.
W wakacje podeszliśmy do pierwszej procedury in vitro. Dla niewtajemniczonych, najpierw przez 12 dni robiłam 3 różne zastrzyki w burz/udo, żeby urosło mi jak najwięcej pęcherzyków z komórkami, później pobrano mi je i część z nich zapłodniono. Powstały nam 4 piękne zarodki najwyższej jakości.
Pierwszy transfer blastocysty, na który poszłam z nastawianiem, że się i tak nie uda, nie ma co się nastawiać na cud.
Jednak cud się wydarzył. Udało się za pierwszym razem, właśnie kończymy pierwszy trymestr ciąży. Wszystko jest pięknie i kolorowo, męczą mnie ciążowe objawy, płód rozwija się prawidłowo.
Po pierwszym transferze poznałam dziewczynę, która tak samo jak ja, była po pierwszej w życiu procedurze, nasze transfery dzieliło kilka dni. Jej również udało się za pierwszym razem.
Rozmawiałyśmy o radości, która nas rozpierała, wysyłałyśmy sobie zdjęcia usg naszych embrionów i cieszyłyśmy się razem, wymieniając się doświadczeniami i odczuciami.
Ostatnio napisała do mnie, zapytała jak tam u nas. Odpisałam, że fenomenalnie, akurat byłam po usg, serduszko biło jak dzwon, wielkość płodu zgadzał się co do dnia, wyniki krwi miałam świetne, aż dziwne, że tak dobre w ciąży.
Jej szczęście nie trwało długo, na drugim usg lekarz nie był w stanie uchwycić akcji serca. Powiedział jej, że to pewnie błąd aparatu i miała wrócić do niego za 3 dni. Wróciła. Ciąża obumarła. Odstawiła leki i czeka właśnie na poronienie. Jeśli sama się nie oczyści, czeka ją wizyta w szpitalu.
Zamurowało mnie, nie wiedziałam, co jej odpisać. Kilka dni wcześniej kupiła pierwsze ubranka, sama ją przekonywałam, że przecież jest w ciąży i jest małe ryzyko, że coś pójdzie nie tak. Niestety znalazła się w 15% ciąż, które zakończyły się zatrzymaniem akcji serca do 8 tygodnia.Rozmawiając z nią czułam się winna tego, że nasza ciąża rozwija się prawidłowo, a ich przestała.
Nie jest to wyznanie ku pokrzepieniu, że po wielu latach porażek zawsze zdarza się cud.
Życie pacjentów leczenia niepłodności uczy pokory i przyjmowania różnego rodzaju bólu i cierpienia. Do wszystkich przechodzących przez to samo: trzymajcie się i dbajcie swoje zdrowie psychiczne.Do kochanych komentujących: nie jest tak, że twoje ciało nie nadaje się do bycia w ciąży, zazwyczaj da się to ogarnąć. A i adopcja dziecka nie jest remedium dla par z tym problemem

#R2JR3

Zawsze byłam dobrą uczennicą. Same piątki, wyróżnienia, ratowanie honoru szkoły na przeróżnych jasełkach bo ktoś zachorował i trzeba było nauczyć się tekstu w kilka godzin itd. Sytuacja, która opiszę wydarzyła się w maju czyli miesiąc przed skończeniem gimnazjum. Pewnego dnia dostaliśmy w domu wiadomość że szwagier mamy się powiesił. Od razu pojechaliśmy do ciotki z pomocą. Po całym pogrzebie wróciłam do szkoły, a ze był to czas, w którym internet nie był wszędzie a mieszkamy na kompletnym zadupiu, na lekcji języka niemieckiego zgłosiłam nieprzygotowanie. Następnego dnia pani od Niemca podczas dzwonka na lekcje coś do mnie powiedziała a ja nie bardzo usłyszałam co. Po wejściu do klasy pani przy całej klasie zapytała mnie: co masz na swoje usprawiedliwienie? Całe twoje życie jest jednym wielkim kłamstwem…. Po czym gdy się rozpłakałam, nazwała mnie księżniczką i upokarzała mnie tak do końca lekcji. Po dzwonku wybiegłam z płaczem do toalety a ona zaraz za mną… zapytała skąd ta histeria.
Wiecie jaki był powód? Podobno podczas tego dzwonka powiedziała zebym podniosła jakiś papierek z podłogi. A tak właściwie że zgłosiłam nieprzygotowanie…. Musiałam jej przysiądz, ze z nikim się nie kontaktowałam. Po czym powiedziała ze mnie przeprasza. Upokarzała mnie przy wszystkich przez 45 minut a przeprosiła na osobności w damskim kiblu. Do końca szkoły miałam wywalone na ten przedmiot, z którego miałam przez całe życie same piątki.
Od tamtej chwili nie mogłam spać po nocach bo bałam się ze sobie coś zrobię…. Do dziś mnie to trochę prześladuje choć wiele rzeczy przepracowałam… Mam 32 lata a te słowa: „twoje życie to jedno wielkie kłamstwo” prześladują mnie do dziś…. Jak można powiedzieć tak do dziecka?

#L9I1p

Mam 21 lat i zakochałam się w chłopaku, który jest w czteroletnim związku. Zanim mnie osądzicie, przeczytajcie, co mam do powiedzenia.

Znamy się od trzech lat. Nasza znajomość zawsze ograniczała się do krótkich rozmów i przywitań. W maju, podczas jednej z rozmów, zaproponował mi podwózkę z imprezy. Pomyślałam, że czemu nie – przynajmniej nie będę musiała szukać kogoś innego. Byłam święcie przekonana, że po tym nasza relacja wróci do poprzedniej formy. Ku mojemu zdziwieniu, zaczął do mnie pisać. Szybko nasze koleżeństwo przerodziło się w przyjaźń. Zaczynał mi się zwierzać ze swoich problemów, zarówno w życiu, jak i w związku, a ja, jak zawsze, starałam się mu pomóc. W międzyczasie zaczęły się spotkania, przytulanie, rozmowy na poważne i mniej poważne tematy, martwienie się o siebie nawzajem, aż w końcu mnie pocałował. Już wcześniej wiedziałam, że coś do niego czuję, ale z tyłu głowy miałam świadomość, że jest w związku. Nie wiem, dlaczego pozwoliłam mu na takie zachowanie. Czułam się z tym okropnie, mimo że brnęłam w to dalej. A wiecie czemu? Czułam się samotna. Zawsze byłam odpychana przez wygląd, faceci traktowali mnie jak kumpla, a ostatni związek miałam pięć lat temu… Ale do brzegu. Na początku listopada napisałam mu, że musimy zakończyć naszą znajomość, bo coś do niego poczułam i to mnie niszczy (wyrzuty sumienia przeplatały się z tęsknotą za nim). Postanowiłam, że jedna szczera rozmowa będzie dobrą opcją. Niestety, do dziś nie udało nam się spotkać – mimo że proponował konkretne dni, zawsze coś mu wypadało, a ja znalazłam się w kropce. Nie piszę do niego, nie upominam się o to – to już jego wybór. Jeśli przyjdzie dzień, w którym w końcu zdecyduje się ze mną porozmawiać, bez wahania to zrobię, bo go kocham. Oczywiście muszę zaznaczyć, że nie będę go prosić, by był ze mną. Moja decyzja o zakończeniu tej relacji jest niezmienna – będę po cichu im kibicować. Jestem świadoma, że prawdopodobnie byłam dla niego tylko pocieszeniem, ale to, co się wydarzyło, już się stało. Nic więcej zrobić nie mogę.

PS. Cholernie żałuję tego wszystkiego, bo zrobiłam coś, czego nigdy bym nie chciała przeżyć. Wiem, że nic nie odkupi mojej winy. Myślę, że już zostałam za to ukarana – mam ciężki nawrót depresji i z dnia na dzień jest coraz gorzej. Mimo wszystko myślę, że na to zasłużyłam.

#WmUjB

Gdy moja córka się urodziła to byłam zdeterminowana aby karmić ją piersią. Między 4-10 miesiącem jej życia budziła się często co 45 min. Gdy męża nie było byłam w takim amoku że bałam się wyjść do toalety w nocy na siku i miałam takie wiadro w które robiłam w nocy siku modląc się aby małej nie obudzić. Do dzisiaj wspominam ten okres jako nierealny.

#na4sa

Mam obecnie 35 lat, ostatni raz u dentysty to byłam bardzo dawno nawet nie pamiętam kiedy, ale to były lata 2007-08. Powód niechodzenia do dentysty przez tak długi czas ? Oczywiście jak się można domyśleć silna dentofobia, a to wynikało z tego, że ostatni raz wyszłam tam z silnym bólem. Teraz jak ja słyszę wiertło to mnie dosłownie ściska od środka. Problem polega na tym, że chyba niechcący zraziłam swoją 11-letnią córkę do dentystów, gdzie niestety trzeba było podziałać wiertłem. Zapytała się mnie "mamo czy będzie bolało ?" nie wiedziałam właściwie co mam odpowiedzieć, bo nie chciałam skłamać dziecka odnośnie lekarza z którym nie mam dobrych wspomnień, więc odpowiedziałam, że nie powinno, ale niestety nie można tego całkowicie wykluczyć, bo jednak będzie wierciła, a zęby są silnie unerwione. Oczywiście nie taki był cel żeby córkę wystraszyć, tylko przygotować ją na to, że po prostu ból u dentysty jest czymś naturalnym i po prostu nie chciałam żeby w trakcie zabiegu była czymś zaskoczona. Problem polega na tym, że teraz bardzo ciężko u niej wykonać jakikolwiek zabieg, bo przed każdym pójściem ze mną do dentysty zacznyna robić cyrki w postaci płaczu, krzyku itp. itd. a ja sama nie wiem co mam robić, bo jak tylko słyszę wiertło to mnie dosłownie mdli i nie mam pojęcia jak ją w takich chwilach uspokajać.

#KDF0t

Kojarzycie, jak na opakowaniach np. na butelce szamponu, na dole po tych wszystkich magicznie brzmiących nazwach produktów, jest nazwa firmy i jej adres?

No to czasami lubię sobie tak siąść i powyszukiwać w internecie te adesy, by zobaczyć jak wyglądają budynki tych firm. (Robię to szczególnie po powrocie ze sklepu). Potem oceniam sobie, czy ta firma dba o pracowników, czy nie, po tym czy dbają o swoją siedzibę.

Od razu uprzedzam pytania.
Nie, nie znalazłem przez to pracy w żadnej z tych firm :)

#3Vj5Q

Moja walka z fałszywą diagnozą i systemem

17 marca 2017 roku zgłosiłem się do szpitala w Zdrojach, by odstawić Clonazepam. Liczyłem na pomoc lekarzy, ale okrutnie się rozczarowałem. Postawiono mi błędną diagnozę – schizofrenia paranoidalna. Przepisywano leki, które wywoływały schizy, depresję i całkowity rozpad mojego życia psychicznego. Lekarz, dr Bobrowski, twierdził, że muszę zaakceptować tę diagnozę, a każdy objaw uznawał za potwierdzenie choroby, nie za skutek odstawienia Clonazepamu. Nie pomagały tłumaczenia – wmawiano mi, że to "urojenia".

Przez dwa miesiące żyłem w piekle. Podawano mi Trittico, Olanzapinę, Depakine, Promazyne, Ketrel i inne leki, które tylko pogarszały mój stan. Opisywałem swoje objawy, ale dr Bobrowski stwierdzał, że jestem "pacjentem dziwacznie opisującym swój stan psychiczny". Czułem się jak w horrorze. Myśli samobójcze były codziennością, a lekarz widział w tym "poprawę".

Przez 13 lat żyłem z fałszywą diagnozą schizofrenii. A w rzeczywistości było to uzależnienie od leków. Czy można tak zrobić? Okazuje się, że tak. Pierwszy lekarz stawia diagnozę po objawach i już nikt nigdy jego diagnozy nie podważy. Kolejni lekarze będą opierać się na tej pierwszej diagnozie już zawsze.

Pierwsza diagnoza, zwłaszcza dotycząca poważnych chorób psychicznych, często staje się punktem odniesienia dla kolejnych specjalistów. Wielu lekarzy, bazując na wcześniejszych notatkach, rzadko kwestionuje początkową ocenę, zwłaszcza gdy brakuje pełnych informacji o wcześniejszym leczeniu lub wpływie substancji.

Nie dało się wyjść od lekarza bez recepty na leki. Lekarze odstawiają jedne leki, zastępując je drugimi, a kolejne następnymi...

Trzeba pamiętać, że firmy farmaceutyczne nie zawsze działają z myślą o naszym zdrowiu. Czasami nie chodzi o to, by wyleczyć, ale o to, by leczyć.

Po latach zrozumiałem, że nie jestem chory – byłem uzależniony od leków. Nie mogłem liczyć na pomoc lekarzy, musiałem sam walczyć. Każda próba odstawienia leków kończyła się propozycją zamiany ich na inne. Żyłem w emocjonalnym rollercoasterze, ale nie poddałem się.

Całkowite odstawienie leków odmieniło moje życie. Dopiero wtedy odzyskałem chęć do życia. Zrozumiałem, że lekarze, których spotkałem, bardziej skupiali się na obronie własnych diagnoz niż na moim zdrowiu. Ich ego nie pozwalało przyznać się do błędu.

W szpitalu widziałem tragedie. Pacjent, związany pasami, krzyczał całą noc, że się dusi. Pielęgniarki ignorowały go, a rano wyniesiono jego ciało w worku. Nikt za to nie odpowiadał – to "normalne" w takim systemie.

Dziś wiem, że moja walka o zdrowie nie była łatwa, ale była konieczna. To, co przeżyłem, uświadomiło mi, jak wiele zależy od nas samych, gdy system zawodzi. Dzięki determinacji odzyskałem życie i mam nadzieję, że moja historia pomoże innym w podobnej sytuacji.

#is1EV

W mojej rodzinie od zawsze był problem z alkoholem. Kiedy byłam mała tata bardzo dużo pił i znęcał się nad całą rodziną. Od kilku lat wszystko się zmieniło ale nie na lepsze tylko na jeszcze gorsze, teraz to moja matka się nad nami znęca psychicznie i jest to o wiele gorsze niż to jaki los dał nam ojciec. Mój brat też popadł w alkoholizm i wyzywa się na naszej rodzinie. Nienawidzę mojej matki i jego mam tego wszystkiego dość i chciałabym by za to wszystko zapłacili i cierpieli tak jak my cierpieliśmy nie tylko fizycznie ale też psychicznie. Niedawno chciał pobić moją siostrę ale wyrzuciliśmy go z domu i zamknęliśmy drzwi do domu.
Czasem zastanawiam się ile dam radę jeszcze wytrzymać bo moja psychika jest już całkowicie zniszczona i żaden psycholog nie dał by rady mi pomóc. Nie raz zastanawiałam się czy się nie zabić? Czy to pozwoliło by mi w końcu zaznać spokój ale później zdaje sobię sprawę że gdybym to zrobiła to zostawiła bym tam moją siostrę a ona ma słabszą psychikę niż ja i wiem że by sobie sama nie poradziła. Tylko to powstrzymuje pnie przed zakończeniem swojego życia. Mam nadzieję że chociaż ona wyjdzie z tej toksycznej rodziny i pozna normalnych ludzi bo ja już straciłam nadzieję.

#FsJ0a

Zawsze, kiedy na anonimowych wyznanie ma, np. 99, 44 lub 104 głosy daję im głos, żeby miały okrągłą liczbę. Czy tylko ja tak robię?

PS jak wyznanie ma 100 lub inną okrągła liczbę głosów, to i tak na nie nie głosuję (nawet jak mi się podobają), żeby tego nie niszczyć
Dodaj anonimowe wyznanie