Nie wiem od czego zacząć... Mam 21 lat i nigdy nie byłem w poważnym związku. Ktoś powie, że na wszystko mam czas. No i tak było, tyle, że to wynikało głównie z trudnej przeszłości, przez rodziców, którzy zburzyli mi obraz miłości. Unikałem tego jak ognia, bo nie chciałem być jak oni i potencjalnie zranić drugiej połówki. Nie było mi z tym źle, ale chyba mam kompletnie zniszczone postrzeganie bycia w związku. Myślałem, że to normalne, że przywiązanie, że trzeba walczyć każdego dnia, budować zaufanie i choćby nie wiem jak źle się działo, to starać się naprawiać. Przez to cholernie szybko przywiązuję się do ludzi i walczę o utrzymywanie kontaktów, strasznie boję się strat, bo w przeszłości zawsze kogoś traciłem.
Nastąpił przełom... zakochałem się w najlepszej przyjaciółce, a przez to też ją straciłem. Zaangażowałem się jak nigdy, bo nigdy dotąd nikt nie dał mi tyle, co ona – bliskość, zaufanie i poświecenie uwagi. Wszystko się waliło wokół, ale była ona. Teraz już nie ma i płaczę każdego dnia, żałuję, że wyznałem swoje uczucie. Po raz kolejny okazało się, że miałem rację i kogoś tylko zraniłem. Została tylko jedna wielka pustka, mimo ludzi wokół nikt praktycznie nic o mnie nie wie. Jestem kompletnym wrakiem udającym, że wszystko u mnie w porządku. Zrozumiałem, że miłość to chyba moje największe marzenie i bez tego nic innego nie ma sensu. Mieć kogoś i być dla kogoś.
Dodaj anonimowe wyznanie
Akurat tego chyba nigdy nie zrozumiem - żeby zrywać z kimś kontakt za wyznanie uczuć. Takie rzeczy przecież często się zdarzają w damsko-męskich przyjaźniach, bo nawet jak ktoś nie jest do końca w naszym typie, to zawsze zyskuje w naszych oczach dzięki np wspólnym zainteresowaniom. Dopóki druga strona (ta, która żywi nieodwzajemnione uczucie) uszanuje odmowę relacji i do niej nie brnie, to w sumie jaki problem, by kontynuować znajomość?
Problem w tym, że taka znajomość może być bardzo niekomfortowa. Ta osoba niby szanuje odmowę relacji, ale i tak zawsze będzie się w niej tliła iskierka nadziei, każdy, nawet neutralny czy przyjacielski gest jak dotknięcie ramienia, przytulenie, itd. może odebrać dwuznacznie, a osoba odmawiająca będzie się ciągle pilnowała, żeby przypadkiem nie wykonać jakiegoś gestu, który może zostać źle odebrany. Osoba, która dostała kosza będzie mimo wszystko zraniona i nawet jeśli będzie próbowała to ukryć, to takie rzeczy widać i one prędzej czy później wypłyną. Do tego, jeśli pojawi się jakiś inny partner, to dojdzie zazdrość, z obu stron zresztą, bo mało kto chciałby, żeby jego chłopak czy dziewczyna przyjaźnił się z kimś, kto jest w nim jawnie zakochany.
Znam ludzi, którzy próbowali kumplować się z osobami, które wyznały im miłość i dosłownie każda relacja przechodziła przez wszystkie te punkty, które wymieniłam.
Dlatego wspominam o tym, że chodzi o sytuację, gdy ta zakochana strona godzi się z tym i nie snuje nierealnych scenariuszy z obiektem westchnień.
Druga rzecz - między częstym kontaktem, a całkowitym odcięciem się jest jeszcze inne, mniej raniące rozwiązanie - chwilowe poluźnienie kontaktów i ograniczenie spotkań, by uczucia zdążyły ochłonąć.
No ale ja właśnie mówię o takich osobach, które twierdzą, że się z tym godzą. Bo rozum jedno, a uczucia drugie. Zakochanie tak mocno miesza nam w hormonach, że człowiek zwyczajnie nie myśli racjonalnie i nawet jeśli wydaje mu się, że się godzi z odmową i nie będzie snuł scenariuszy, to uwierz mi, że tak naprawdę się z tą odmową nie pogodził i wciąż będzie te scenariusze snuł.
Jeśli chodzi o poluzowanie kontaktów, to też nie zawsze to działa. Uczucia mogą chłonąć bardzo długo. Ja mam takiego "zakochanego" ze starej pracy, który po 6 latach bez kontaktu wciąż do mnie pisze co jakiś czas i zaprasza na randki. Oczywiście rozmowy na ten temat były, jego szacunek do mojej odmowy również, a pisze tak tylko, żeby się upewnić, czy nic się w mojej decyzji i orientacji przypadkiem nie zmieniło.
Czasem naprawdę jedynym dobrym wyjściem jest ucięcie kontaktu.
To co Ty opisujesz to przykład, gdzie zerwanie kontaktu byłoby adekwatnym rozwiązaniem. Nikt nie lubi być nagabywany.
Zauważ, że autor wyznania ubolewa nad stratą przyjaciółki i żałuje wyznania uczucia. Gdyby miał z nią nadal kontakt, mógłby przejść nad tym do porządku dziennego, z czasem pewnie zainteresowałby się kimś innym, a on i przyjaciółka by się śmiali z tamtego zauroczenia.
Tylko że w momencie takiego wyznania i odrzucenia, nie wiesz, jak później będzie to odrzucona osoba reagować. Może odpuści i zaakceptuje, a może nie. Może będzie się w stanie tylko przyjaźnić, a może nie będzie. Większa szansa jest, że jednak nie będzie. Autor teraz twierdzi, że żałuje, że stracił przyjaciółkę, ale ani ty, ani ja, ani nawet on, nie wiemy, jak by się zachowywał, gdyby sytuacja potoczyła się inaczej. Przypadki znanych mi osób, o których pisałam, były właśnie takie, że te odrzucone osoby z początku twierdziły, że rozumieją i akceptują, a później wyszło jak wyszło. A zakończenie relacji już po tym "próbnym" czasie może zakończyć się jeszcze większym zranieniem, bo "przecież obiecywałaś, że będziemy się przyjaźnić", dojdzie granie na emocjach, manipulacje, i tak dalej. Naprawdę czasem dla własnego zdrowia psychicznego lepiej zakończyć to wszystko od razu.
No to w takim razie mamy trochę inne podejście. Ja jestem zdania, że zawsze warto dać komuś szansę, a to, co ktoś z tym zrobi, to jego sprawa. Jeśli zawiedzie dane zaufanie i będzie nadal napierał na relację albo np sabotował relację, którą rozwijam z kimś innym, wtedy dopiero można myśleć o mocnym ochłodzeniu kontaktów.
Pewnie, nie każdy jest na tyle silny psychicznie, by mierzyć się z manipulacją, graniem na emocjach i resztą tego, co opisujesz. Ja akurat jestem. Z asertywnością też nie ma u mnie problemu, więc wiedziałabym jak sobie z tym poradzić.
Tu nie chodzi o to, czy ktoś sobie umie czy nie umie poradzić, tylko że takie emocje są zupełnie niepotrzebne i jeśli ktoś woli ich uniknąć, to nie ma w tym nic złego. Oczywiście, jeśli ty dałabyś szansę mimo wszystko, to też w porządku, to twoja sprawa i twój wybór. Ale nie stygmatyzowałabym osób, które z jakiegoś powodu tej szansy dawać nie chcą. Ludzie mają różne doświadczenia, a z moich osobistych obserwacji wynika, że tej szansy często dawać nie warto. I to też nie chodzi o to, że ta zakochana osoba jest zła czy robi coś nieodpowiedniego, bo na uczucia i nadzieje z nimi związane nic poradzić się nie da. Ja już jestem na takim etapie życia, że po prostu instynktownie czuję, kiedy ktoś z tej szansy skorzysta, a kiedy ją zmarnuje (nie tylko u mnie, ale też u znajomych, którzy pytają o radę) i zawsze okazuje się, że miałam rację.
Ale ja nie stygmatyzuję takiej decyzji. To jest każdego indywidualna sprawa, co się z tym zrobi. Po prostu tego nie rozumiem. No i to, że Ty masz taką intuicję, nie znaczy, że ma ją każdy. Ktoś może źle to ocenić i stracić kogoś, kto po przerobieniu uczucia byłby nadal wspaniałym przyjacielem (absolutnie nie robiącym sobie nadziei na coś więcej).
Zgadzam się całkowicie z elbatory. I ja też w takiej sytuacji finalnie zakończyłam relację. Nawet nie dla siebie, bo mi było ok. Dla tej osoby, bo widziałam jej cierpienie. I doskonale zdawałam sobie sprawę, że każdy miły gest z mojej strony daje jej nadzieję.
Uważam, że w takiej sytuacji najlepiej zrobić radykalne cięcie. Jasne, że odcinany cierpi. Ale jak przez to przejdzie, będzie mógł iść dalej i pokochać kogoś innego. Inaczej może latami tkwić w iluzji i karmić się płonnymi nadziejami.
Czasem większym okrucieństwem jest podtrzymywanie relacji, niż jej zakończenie.
@dewitalizacja mówisz o dawaniu szansy, ale w sumie nie wiemy jak się potoczyła sytuacja autora. Napisał tylko, że skutkiem wyznania uczuć było zerwanie kontaktu, nie wiadomo czy do razu, co się działo po drodze itd
Powodzenia w znalezieniu prawdziwej miłości.
A jeśli uważasz, że masz zaburzony obraz związku, to może warto wybrać się do psychologa?