#lEjbo
Moi rodzice mają dom - ani stary, ani młody, ot, nieco ponad ćwierć wieku sobie stoi. Gdy zaczynali budowę, byli nastawieni na jej szybko koniec - mieli znajomości, by zdobyć materiały (tak, to te czasy, gdzie nie wszystko dało się dostać od ręki), ręce do roboty i zapał. Nie przewidzieli tylko jednego - drugiego dziecka i zwiększonej liczby obowiązków i wydatków - i tak dom stoi do tej pory "do finalnego wykończenia''. Wygląda to tak, że parter jest gotowy, a w kilku pomieszczeniach na piętrze wylana jest posadzka, zatynkowane na szybko ściany i wstawione okna. Pokoje te służą jako składzik (na zabawki i inne graty, które "jeszcze kiedyś się przydadzą''. I tu rozpoczyna się moja historia.
Dzieciństwo moje należało do tych szczęśliwych - niczego mi nie brakowało, rodzice zajmowali się mną i rodzeństwem, żyliśmy na stabilnym średnim poziomie ;) Jedzenia nam nie brakowało nigdy, ale moim ulubionym posiłkiem był odspojony ze ścian tynk cementowy, zagryzany odłupanym fragmentem posadzki. Stan ten trwał kilka lat, rodzice nie zauważali uszczuplającego się stanu wykończenia w tych pokojach (rzadko tam w sumie wchodzili) i nigdy mnie nie przyłapali - a widok siedzącego w kącie dzieciaka, uśmiechającego się psychopatycznie pod nosem i szepczącego do kawałków ściany w dłoni mógłby być widokiem, który zapamiętuje się na całe życie.
Lata mijały, trzeba było rozpocząć studia... No i cóż, rozpoczęły się, a jakże. Na budownictwie.
Moją pierwszą pracą w zawodzie była praca u dewelopera - zakres prac szeroki, gdzie uczestniczy się od momentu wbicia łopaty w ziemię do przecięcia wstążki z napisem "Budynek ukończony - nie powinien się zawalić''. Moim ulubionym etapem było wylewanie ścian i stropów (beton mocno), murowanie ścian (zaprawa taka cementowa) i wykonywanie posadzek (słodki piaseczku półsuchy płukany). Moim zadaniem było nadzorowanie prac, a łatka "nadgorliwca'' przylgnęła do mnie na kolejne lata - było mnie na budowie pełno, patrzyłam wykonawcom na ręce, kręciłam się od siódmej do siedemnastej po placu, byleby tylko być w pobliżu tych prac... Gdy ktoś pyta o moją ulubioną potrawę, w nozdrzach czuję aromat cementu, świeżego, który jeszcze przelewa mi się przez palce... Największym rozczarowaniem w moim życiu okazały się nie zawody miłosne, małe zarobki czy inne niepowodzenia. Moje serce pękło, gdy okazało się, że rzadko kiedy robi się tynki cementowe, że w mieszkaniówce dominuje gips. Od jedzenia się powstrzymałam (ze względów higienicznych, brudnymi rękoma pracowali, hłehłe), ale napawałam się tym aromatem cementu. I takim sposobem łączę przyjemne z pożytecznym - pracuję w zawodzie, gdzie regularnie się odurzam i dostaję dreszczy na samą myśl o kolejnym dniu w pracy. A wykonawcy... Żodyn nie wie, że sprawdzałam ich po to, by się sztachać. Żodyn.
Okej, nie znam się może, ale czy jedzenie takiego materiału nie spowodowałoby poważnych szkód w organizmie? Pal licho jak ktoś zje mydło, poodbija mu się bąbelkami, ale taki już cement to chyba lekki hardkor.
Szkoda tylko zębów, chyba, że się połyka bez gryzienia. Geofagia, czyli jedzenie ziemi, a do takich chyba można zaliczyć jedzenie cementu jest zjawiskiem dość powszechnie występującym na świecie. Najczęściej wiąże się z brakami mineralnymi w diecie i jeśli nie wypiera normalnego jedzenia, to jeszcze nie jest to jakaś wielka patologia.
Cóż z braku żelaza miałam jazdy jak autorka i rzeczywiście zęby strasznie na tym cierpią (ścierają się). Bóle brzucha miewałam, ale szczerze mówiąc nigdy przed ani po nie miałam tak regularnie pracujących jelit jak w tym mrocznym czasie.
Ja kojarzę przypadek jedzenia regipsu. No na pewno nie jest to zdrowe...
"Moim ulubionym etapem było wylewanie ścian i stropów (beton mocno), murowanie ścian (zaprawa taka cementowa) i wykonywanie posadzek (słodki piaseczku półsuchy płukany)." smiechlam mocno 😂😂😂
Żodyn! Choćby skały srały!
O słodki piaseczku, jakie zajebiste wyznanie! :D
Jak mój pies dorastał to obgryzal nam ściany na rogach i nic nie dało się z tym zrobić(weterynarz mówił, że to z braku wapna ale podawanie wpana w tabletkach nic nie pomogło). Widocznie macie coś wspólnego :)
Dzieci jadły kiedyś tynk ze ścian, bo brakowało witamin w organizmie. Serio. Taki tynk bardzo smakował i moja babcia z całym rodzeństwem robili to samo. To nic dziwnego, naprawde.
ja tak maniakalnie jadłam jak nie miałam żelaza ;) uzupełniłam i już mnie tynk nie kręci :(
Zamurowało mnie 😃
O słodki piaseczku, wyznanie tygodnia :D
Moja babcia mówiła mi, że dzie iaki kiedyś często jadły tynki. Jest to spowodowane brakiem jakiegoś składnika pokarmowego w organiźmie, który występuje w tynku.
Niektóre dzieci obgryzają ściany, gdy im brakuje jakiegoś mikroelementu (np. wapnia). Moja kuzynka tak miała i faktycznie, miała niedobór wapnia, co suplementowano i jej przeszło. Mój syn, w wieku 2 lat też zaczął lizać ściany i lekarz, po tej informacji, dał mu suplementy wapnia i dziecku przeszło. Może i autorka tak miała ? A że rodzice nie zauważyli, to wyrosła. Niedobór nie musiał być duży (uzupełniała go systematycznie zjadając tynki), więc innych objawów nie było.