#UckJn
W marcu zgłosiła się do mnie Ola. Była bardzo zdesperowana, płakała do słuchawki. Przystępowała do matury już trzy razy i za każdym razem jej wynik oscylował około 12% - tyle, ile statystycznie można ustrzelać bez czytania poleceń. Już podczas pierwszych zajęć z nią pozbyłam się złudzeń, że może chodzi o jakąś blokadę psychiczną, stres, cokolwiek innego. Po raz pierwszy w całej mojej karierze po prostu nie wiedziałam co mam zrobić.
Ola nie umie rozwiązać równania x+5=0. Nie ma pojęcia co zrobić. Sugeruję, żeby odjęła stronami 5. "Jak mam odjąć coś od zera? Nie da się, nie ma nic mniejszego niż zero" - słyszę. Na 20 przykładów w stylu (-1)*(-3), -6+4, itp. zrobiła jeden. Dałam jej arkusz ze sprawdzianu 6-klasisty. Umiała zrobić jedno zadanie - policzyć na palcach ile godzin upływa między 16:00 i 2:00.
Nie zostało mi nic innego jak powiedzieć jej otwarcie, że startując od tego poziomu nie opanujemy w dwa miesiące funkcji, logarytmów czy stereometrii. Nie chciałam naciągać jej na pieniądze, tak jak poprzedni korepetytorzy, którzy utwierdzali ją w przekonaniu, że jej braki wcale nie są takie duże, że "wystarczy się tylko skupić". Po płaczu, lamencie, 5 godzinach spędzonych przy herbacie na rozmowie Ola doszła do wniosku, że daruje sobie tegoroczną maturę i cały rok będzie uczyć się od podstaw, aby spróbować przystąpić do matury za rok. Z uwagi, że pracuje na czarno jako kelnerka za marne grosze, rodzice w ogóle jej nie wspierają i nie interesują się nią, dałam jej duży rabat.
Zaczęłyśmy pracę od poziomu klas 4-6. Byłam zadowolona, gdy widziałam, że co prawda z trudem, ale zaczyna rozumieć te przykłady - mimo że do matury to jeszcze daleka droga. Jednak już na następną lekcję spóźniła się, tłumacząc, że tramwaj coś tam. Miała kupić zeszyty ćwiczeń i znaleźć swoje stare podręczniki, przyszła z niczym, nawet bez zeszytu. Zeszytów ćwiczeń nie dorobiła się również na następną lekcję, ani na następną. Zadania domowe? W ciągu 3 dni od ostatniego spotkania zrobiła niecałe jedno zadanie z podręcznika do klasy szóstej. Powiedziała, że reszty nie umiała - po prostu nie chciało jej się przeanalizować przykładów, które pokazałam jej na lekcji (i które wtedy razem ze mną robiła), nawet nie zaczęła tych zadań. Również w ciągu tych trzech dni nie odezwała się, że czegoś nie rozumie. Dzisiaj spóźniła się pół godziny. I spytała, czy może zapłacić mniej, bo nie wzięła wystarczająco pieniędzy. Zgodziłam się, mimo że poprzedniego długu też jeszcze nie spłaciła.
Moje pieniądze, mój czas - nic to. Nie wiem jak przetłumaczyć jej, że robiąc 2 zadania z poziomu podstawówki tygodniowo, w rok nie dojdziemy nie tylko do matury, ale nawet do gimnazjum.
Luźno powiązane z tematem, ale nie rozumiem takiej rzeczy: pokazujesz komuś elementarny przykład czegośtam, np zobacz, jak masz dwa minusy to daje plus. I prosisz o rozwiązanie zadania 5--1=? I ktoś mówi, że nie rozumie. "Ja jestem głupia, niech mi to pani wyjaśni, ja jestem humanem". Albo grasz 2 zupełnie różne dźwięki i pytasz, który jest niższy, grubszy "nie wiem". Dla mnie to brzmi jakby ktoś albo był złośliwy, albo przyzwyczajony, że jakoś to będzie, że wszyscy mu współczują, jakoś ich przepychali z klasy do klasy i teraz też jakoś się uda.
Mam wrażenie, że takie osoby mają opanowane do perfekcji miałczenie, umniejszanie sobie, "bo ja głupi". I ty wtedy masz poczucie misji, próbujesz pocieszyć, że wcale nie. I znowu wpadają w schemat, gdzie ty się wypalasz, żeby im pomóc, a oni nie dają z siebie nic, bo nawet zeszytu się nie chce kupić. Scenka odegrana, teraz jakoś mnie przepchnijcie.
Dzielenie ludzi na humanistów i umysły ściśle zrobiło olbrzymią krzywdę przynajmniej dwóm pokoleniom (mojemu i kolejnemu - za resztę się nie wypowiem, bo nie wiem czy też się tak mówilo). Otwarło to furtkę do bycia leniem. "Ja nie muszę rozumieć książki, bo mam umysł ścisly"/"Ja nie muszę umieć kolejności wykonywania działań bo jestem humanistom". Tak, są osoby którym konkretna wiedza za cholere nie wchodzi do głowy mimo, że próbują. Ale sam ten podział dał wielu ludziom wymówkę, że nie muszą nawet próbować czegoś zrozumieć bo to nie jest ich dziedzina. A idę o zakład, że gdyby chciały i nie zakodowały sobie z góry że tego nie zrozumieją, to by ogarnęły.
Po prostu dziewczyna jest tłukiem.
I w dodatku leniwa, niesolidna i nieodpowiedzialna. Na miejscu autorki odpuściłabym sobie. Nie nauczysz kogoś jeśli ten nie chce się uczyć. Należy jej wprost to powiedzieć - jak widzę, nie masz ochoty się uczyć, dziecko, więc szkoda mojego czasu. Nie każdy musi mieć maturę.
Może do niej dojdzie jak jej powiesz że tak to bez sensu: Inwestuje czas i pieniądze w lekcje, a sama nie robi nic żeby się nauczyć. Czyli w sumie marnuje czas i pieniądze.