#9lIEV

Mam dwa psy, roczny owczarek niemiecki i półroczny doberman. Na spacery chodzimy z nimi osobno, dlatego że psiaki lubią się zaczepiać, podgryzają się, co utrudnia spacer.

Podczas spaceru z owczarkiem na horyzoncie widzę matkę z ok. 4-letnią dziewczynką. I już widzę, że mała bierze rozpęd i wyciąga swoje ręce do mojego psa, który dzieci nie lubi. Byłam wtedy z kolegą, który miał rozciętą rękę, tak zabandażowaną, że wyglądała, jakby jej wcale nie było. Dzieciak biegnie na nas, konfrontacja nieunikniona, pies już szczerzy zęby gotowy, żeby gryźć. Krzyczę do dziecka, żeby się zatrzymało i nie podchodziło, ale gdzie tam, mała leci dalej jak sprinter, zachęcana przez matkę. Ja już trzymam mocno psa, chowam za sobą, a tu nagle mój kumpel wkracza do akcji i mówi: „COFNIJ SIĘ! BO JAK NIE, TO TEŻ CI RĘKĘ ODGRYZIE, JAK MI, GDY BYŁEM W TWOIM WIEKU!” i pokazał małej bandaż. Dzieciak z przerażeniem patrzy i zastygł w miejscu. A kumpel: „Lepiej uciekaj do mamy”.

Praktyka dość mocna i agresywna, ale zadziałała :) Polecam! Dalszy spacer przebiegł w spokoju.

#uDnL6

Uwielbiam noc.
Codziennie o tej godzinie 4 czy 5 denerwuję się, bo zaczyna się robić jasno, zakrywam okna wszystkim czym się da. Tekturami, kocami, zasłonami, rolety, już nawet blat był, bo zawsze gdzieś jakiś promyk będzie prześwitywał.

Moi przyjaciele, kiedy mają gdzieś wstać późno w nocy, proszą, żebym ich telefonicznie obudził, bo przecież i tak nie będę spał, no i mają rację. Jak trzeba po kogoś pojechać w nocy, to zawsze jadę ja, bo nie czuję zmęczenia, w nocy mogę jeździć, jazda w dzień mnie denerwuje.

Najciekawsze są sytuacje, kiedy jest godzina powiedzmy 5 czy 6 rano, ja jeszcze nie śpię, postanawiam zjeść ostatni posiłek i kima. W kuchni spotykam ojca.
O: Ale szybko wstałeś, dawno ci się nie zdarzyło.
Ja: Ja jeszcze nie poszedłem spać...

No i ojciec je śniadanie, a ja kolację. Do tego śpię po 3-4 godziny dziennie max. Nie ukrywam, ma to swoje plusy, bo w trakcie sesji wszyscy umierają, a dla mnie to jest w sumie takie dosyć normalne.

I żodyn nie wie, że po prostu w nocy mam lepszy internet.

#QIR1G

Jadąc dzisiaj autem, zauważyłam na poboczu dużą torbę z McDonalda. Jako że słyszałam historie, w których ludzie znajdowali w takich torbach porzucone szczenięta i kocięta, postanowiłam zrobić dobry uczynek i uratować te maluchy, zatrzymałam się więc na poboczu i poszłam sprawdzić, co jest w torbie.
To, co zobaczyłam w środku, to były czyjeś rzygi...

#6WY14

Mam 30 lat, całe życie matka chuchała na mnie i dmuchała, a w konsekwencji nie mam przyjaciół ani pracy, nigdy nie miałam chłopaka, nigdy nawet na imprezie nie byłam, na wakacjach nie byłam, alkoholu nigdy nie piłam i dalej mieszkam na wiosce z rodzicami. Nawet się do miasta nie mogę wyprowadzić, bo rodzina mówi, że nie poradzę sobie ani z pracą, ani z wydatkami. 
Młodzi, cieszcie się z tego, co macie, bo moje życie pod kloszem jest przekichane.

#qTEo9

Jestem uzależniona od uwagi mężczyzn. Wychowywałam się w domu praktycznie bez ojca. Z terapeutką rozmawiałam na temat potencjalnych „daddy issues”, a ona zaprzeczała.
Walidacja mężczyzn jest mi potrzebna. Lubię czuć się przez nich zaopiekowana. Parę miesięcy temu pewien mężczyzna poświęcił mi dużo uwagi, od tego czasu nie mogę o nim zapomnieć. Śledzę go w internecie, robię się zazdrosna, kiedy wchodzi w interakcje z innymi kobietami.
Myślałam, że gdy znajdę partnera, to takie natrętne myśli i uczucia przejdą. Jestem już w związku 4 lata i tak intensywna sytuacja zdarza się średnio raz na rok.
Co robić? Boję się, że zranię w ten sposób partnera, że posunę się do czegoś głupiego.

#P3SgG

Sytuacja z dzisiaj.

Nie chciałem jechać na uczelnię głodny, więc zajechałem do McDonalda. Nie lubię McDrive'a, więc zaparkowałem pod restauracją. Przed drzwiami zaczepiła mnie osoba, jak się później okazało, bezdomna. Poprosiła mnie nie o pieniądze „na chleb”, a o kupienie jedzenia. Jak pieniędzy rozdawać nie lubię, tak kiedy ktoś prosi mnie o jedzenie, nie jestem w stanie odmówić, gdyż sam wiem, czym jest prawdziwy głód. Kupiłem burgery dla mnie i dla tej osoby. Swoje wziąłem na wynos, a resztę zostawiłem na stoliku, przy którym siedziała ta osoba (zaznaczam, że wybrała stolik w kącie, nikomu nie przeszkadzała itp.). Przy wyjściu złapał mnie pracownik i powiedział, że jeśli będę dokarmiać bezdomnych na terenie restauracji, to wpiszą mnie na „czarną listę” i nigdy więcej tam nie zjem. Oczywiście nie ujął tego tak dosłownie, ale z przekazu łatwo było się domyślić, o co chodzi.

W jakich czasach żyjemy, że za pomoc drugiej osobie straszy się ludzi zakazem wstępu do restauracji... Chyba że to ja jakiś dziwny jestem.

#xRjkR

Parę już ładnych lat temu jeździłem do Norwegii w każde wakacje. Brałem ze sobą dwóch kumpli, namiot, plecak pełen zupek chińskich, suchego prowiantu, ciuchów i waliłem do Świnoujścia, skąd wypływał prom do Szwecji, dalej jechaliśmy już stopem.
Podróżowaliśmy, spaliśmy w namiocie, czasem łapaliśmy jakąś doraźną robotę przy malowaniu domków. Zazwyczaj dopisywała nam pogoda. Zazwyczaj.
Pewnego lipcowego dnia zaczął padać deszcz. Sukinkot nie odpuszczał przez bite 5 dni. Lało non stop. Akurat byliśmy rozbici w jakichś krzakach poza granicami jednego z miasteczek. Okoliczne ślimaki zaczęły szturmować nasze „mieszkanie”. Potem pojawiły się mrówki. Walka z tym robactwem była wybitnie upierdliwa. Do tego woda wlewała nam się do środka i dosłownie wszystko było mokre. Od ubrań po śpiwory. Nie dało się tego nigdzie wysuszyć. Najgorzej jednak było z żarciem. Zazwyczaj rozpalaliśmy jakieś ognisko czy butlę gazową i grzaliśmy sobie wodę, aby zalać zupki chińskie. Tym razem takiej opcji nie było. Codziennie więc losowaliśmy, który z nas pójdzie z menażką do oddalonej o 3 km drogi stacji benzynowej i zaleje wrzątku z automatu do kawy, a następnie biegiem przypędzi do namiotu, zanim cenny ładunek zdąży ostygnąć. Nawet najszybszy galop na nic się nie zdawał – woda docierała do naszej miejscówki w najlepszym wypadku letnia. I tą letnią cieczą zalewaliśmy te cholerne zupki z papierka.

Tym sposobem przekonaliśmy się, że zupki chińskie zrobione z lekko tylko ciepłej wody powodują sraczkę. A sraczka w sytuacji, gdy koczujesz w namiocie, kiedy dookoła jest pieprzona powódź, to najgorszy z możliwych scenariuszy. Musieliśmy wybiegać z naszego „obozu” w samych bokserkach i gnać za najbliższy łopian. Papieru nie było sensu targać, bo w ciągu kilku sekund zamieniał się w mokrą papkę. Podcieraliśmy się liśćmi, błagając pogodowego bożka o powrót słońca.

To był najgorsze 5 dni wakacji, jakie pamiętam.

#AquxJ

Miałem wtedy jakieś szesnaście lat. Środek lata, rodzice wzięli parę dni urlopu i uznali, że jestem już wystarczająco odpowiedzialny, żeby zostać samemu w domu. Gdy tylko drzwi za nimi zamknęły się, ja chwyciłem za telefon i przekazałem radosną wieść o wolnej chacie wszystkim moim znajomym. Ci podali informacje dalej i już tego samego wieczora miałem w mieszkaniu całą zgraję przyjaciół oraz ich zaufanych znajomych.
Impreza była taka, że latałem niczym kot z pęcherzem od pokoju do pokoju, usiłując zapobiec kolejnym katastrofom. A to ktoś zwymiotował na parapet, a to ktoś uznał, że wanna jest świetnym miejscem na chwilową drzemkę, a to jakiś fajtłapowaty gość zatrzasnął się w kiblu i skowycząc żałośnie, domagał się wypuszczenia... Największy problem stanowiły jednak pary, które wiedzione alkoholowym rauszem co i rusz kierowały się do sypialni moich rodziców. Ci wkurzali mnie najbardziej. Musiałem dosłownie co piętnaście minut wyrzucać stamtąd półnagich najebusów bełkoczących „Sooory... A masz gdzieś na wierzchu drzwi do piwnicy może?”.
Kiedy właśnie zbierałem z podłogi resztki potłuczonej szklanki, którą to jakiś pijak postanowił nadgryźć, jeden z moich kolegów zaliczył spektakularną glebę w dużym pokoju. Pech w tym, że akurat niósł kieliszki z winem. Pół biedy, że napój rozlał się na kafelki – można to było przecież sprzątnąć, najgorzej jednak, że oberwało się też ścianie. A że ta była biała, razem z czerwoną plamą przypominała flagę Japonii w dużej skali. Następnego dnia, gdy już pozbyłem się gości (nigdy więcej takich imprez!) i zapanowałem nad chaosem w mieszkaniu, postanowiłem zrobić porządek z winem na ścianie. Poszedłem do piwnicy. Ku mojej radości znalazłem tam farbę. Ten sam kolor! Szybko zakryłem czerwień. Jedna, warstwa, druga, piąta. Super! Po winie nie ma śladu. Teraz pozostaje tylko poczekać, aż farba wyschnie i przestanie błyszczeć. Po kilku godzinach farba była już sucha, ale nadal błyszczała. Co jest? – pomyślałem. Rzuciłem okiem na puszkę. No tak, to była farba olejna, a ściana była pomalowana lateksową, i to matową! Panika. Misja – piwnica. Zlokalizowałem właściwą puszkę. Nałożyłem chyba z 10 warstw i nic! Jak błyszczało, tak błyszczało.
Rodzice byli trochę wkurzeni, ale ostatecznie tata zasłonił feralny fragment tynku stojącą nieopodal szafką.

Przypomniałem sobie tę przygodę dopiero dzisiaj. Po 20 latach od tamtych wydarzeń. Mama i tata spełnili swoje marzenie i postawili sobie dom. Już nie musiałem wynajmować mieszkania, bo dostałem to rodziców. Zacząłem od remontu. Właśnie odsunąłem szafkę. Mimo że ściany wielokrotnie zmieniały kolor, błyszczący fragment nadal kłuje po oczach...

#KJY5f

Kiedy w końcu udało mi się uwolnić od toksyka i przemocowca, on zaczął się mścić.
Odnalazł służbowe maile moich rodziców, kuzynów i dalszej rodziny, po czym porozsyłał do nich długie elaboraty – że się puszczam za pieniądze, ćpam, piję i inne takie farmazony. Oprócz tego nękał mnie, a później wysyłał anonimy facetowi, z którym się związałam. Zawzięty był, bo prawie rok to wszystko trwało.
Ustało dopiero jak zagroziłam, że powiem jego matce, co on wyprawia. Taki niby twardy był, a matki się bał jak ognia :)
Dodaj anonimowe wyznanie