#uxoDz

Historia miała miejsce dokładnie 4 lata temu na Wielkanoc. Wiadomo, ludzie chodzą święcić koszyczki, do spowiedzi etc. Tak też tamtego czasu uczyniłem razem z tatą. Po święceniu udaliśmy się na miasto, w celu znalezienia jakichś mniejszych kolejek do konfesjonałów. Tata zaparkował samochód w dosyć ciasnej uliczce, przodem do deptaka na starówce – do uliczki można było wjechać, ale nie na deptak, za to był mandat.

Po załatwieniu sprawy w kościele przychodzimy na miejsce, gdzie zaparkowany był samochód i... jest zastawiony. W przód nie można wyjechać, w tył też nie ma jak. To nie był jakiś mega samochód, zwykły punciak, ale wyjazd blokował. Co robić? Czekać na właściciela, który może przyjdzie, a może nie? To nie byłoby w stylu mojego taty.
Patrzę, a on ciągnie za klamkę punciaka... Otwarte. Zwolnił ręczny i zaczyna wypychać samochód w stronę deptaka. Na moje zdziwione spojrzenie odpowiedział: „No pomóż, musimy jechać przecież”. W ten o to piękny sposób utorowaliśmy sobie drogę, wypychając punciaka na środek deptaka. Przechodnie trochę dziwnie patrzyli, no ale cóż.

Wsiedliśmy do swojego samochodu, kiedy przybiegł zszokowany właściciel Punto, który był akurat w sklepie obok. Mój kochany ojciec otworzył tylko okno, powiedział: „Przeparkowałem panu, bo nie miałem jak wyjechać, wesołych świąt!”. Kiedy odjeżdżaliśmy, a gość był w ciężkim szoku, zapytałem: „Skąd wiedziałeś, że będzie otwarty?”. A tata odpowiedział: „A kto zamyka taki samochód?”.
Dragomir Odpowiedz

A gdzie dalsza część historii? Wygląda jak urwana w połowie.

Dodaj anonimowe wyznanie