#eMeMn
Jest mi zwyczajnie głupio, że nie ma mnie w domu dłużej od męża, a zarabiam 1/4 tego, co on. Już wolałam wychowawczy. Zrobiłam wszystko w domu, zajęłam się dziećmi. I nie było widać tej dysproporcji, w końcu nie pracowałam wcale. A mąż po pracy odpoczął – teraz dzielimy obowiązki po połowie. Jeszcze mąż powiedział, że to on będzie brał chorobowe w razie potrzeby, bo on ma stabilne zatrudnienie, a ja dopiero zaczynam i mogą mi nie przedłużyć umowy. Przecież taki miesiąc jego chorobowego obniży nasze dochody o moją prawie całą wypłatę. Doliczyć kasę na paliwo i obiady w stołówce (które wykupiliśmy, jak zaczęłam pracować) i już ta moja praca się zwyczajnie nie opłaca.
Chcę pracować, mam dosyć siedzenia w domu. Ale się wstydzę. Drugi raz od ładnych kilku lat dostałam wypłatę. I ta moja euforia z zarobionych pieniędzy zaraz mija, jak widzę dysproporcję. Wstydzę się swoich zarobków.
Kompletnie nie rozumiem takiego podejścia, jakie reprezentuje autorka. Zamiast się cieszyć, że razem z mężem zarabiają 20k na rękę, że mąż stanowi dla niej solidne oparcie, że mogą sobie wygodnie żyć pracując na etacie 8h dziennie - autorka wszędzie widzi problem. Praca za 4k netto się nie opłaca, bo trzeba kupić paliwo i obiady w stołówce... Tacy ludzie jak autorka zawsze znajdą powód, żeby narzekać.
Albo autorka jest zbyt dumna, albo ktoś jej wypomina zarobki, np. niby w postaci żartów co jakiś czas.
Mąż Autorki chce wziąć chorobowe na SWOJE dzieci. To dzieci tak samo jego jak jej, a nie że on chce wziąć chorobowe "za nią".
Mąż pewnie pracuje już od paru lat, a ty miałaś przerwy związane z wychowawczym. Poza tym same ukończenie studiów nic nie znaczy, ważne jest, jaki kierunek się skończyło.
Zresztą 4k na rękę, to w obecnych warunkach wcale nie jest źle, nie oczekuj, że ktoś babce raczej z niewielkim doświadczeniem zawodowym, która miała ostatnio przerwę od pracy na wychowywanie dzieci, zaproponuje od razu 16k na rękę.
W większości zawodów nigdy nie zaproponują 16, albo nawet 10. A i 8 tysięcy jest pewnie nieosiągalne. Może po prostu mąż pracuje w bardziej popłatnej branży. Autorka może próbować się przebranżowić.
4k netto to nieznacznie poniżej mediany (połowa zarabia więcej, a połowa mniej), normalną rzeczą jest to, że porównujemy się do tych, których mamy najbardziej pod ręką, a w Twoim przypadku jest to ktoś, kto stoi między 10 a 15 percentylem. Może programista, a może nie, ale akurat ich zarobki znacząco odjechały od tego co postrzegamy jako naszą rzeczywistość. Pogadaj z tym Twoim mężem, może się okaże, że jesteś w stanie wskoczyć do tej samej branży, w której on tak dobrze zarabia, nawet jak się nie uda, nie będziesz mieć do siebie pretensji o brak podjęcia próby.
Przy waszych wspólnych zarobkach nie patrzyłabym na wielkość wypłaty, a na to czy masz fajną pracę i czy sprawia Ci frajdę. Doceniaj też męża, facet z takim podejściem to skarb. Pieniądze to nie wszystko, są ważniejsze rzeczy. A z Waszym budżetem możecie wiele. I mężowi ta dysproporcja na pewno nie przeszkadza.
Nie wiem dlaczego masz z tym problem.
U mnie i mojego męża dysproporcja w zarobkach jest jeszcze większa (ja
zarabiam trochę więcej niż Ty, ok. 5500 netto, on wiele, wiele więcej). Z
tym, że ja pracuję zdalnie (nie jest to pełen etat), on na miejscu (a raczej w różnych miejscach,
jego praca to kilkudniowe delegacje po całym świecie, jest inżynierem w
bardzo niszowej dziedzinie). I nie mam z tym żadnego problemu. On też nie.
Nie ma też u nas takiego czegoś, że dzielimy się opłatami po połowie. Za 99%
rachunków płaci mąż. W zeszłym roku kupił mi (mój wymarzony) samochód, na
który NIGDY nie byłoby mnie stać (elektryk z bardzo wysokiego segmentu).
Może dla niektórych stanowi to problem, ale to raczej jest zazdrość, że mam
takie spokojne życie i bezpieczeństwo finansowe (nie mamy rozdzielności).
Wcześniej ta sytuacja wynikała z tego, że zajmowałam się jego chorą mamą
(mieszkała z nami) i inna opcja niż praca zdalna nie wchodziła w grę.
Niestety jego mama zmarła jakiś czas temu, ale ja nie zamierzam zmieniać
swojej pracy. Dzięki temu mam czas dla siebie, mamy duży ogród, którym
zajmuję się sama (lubię to). Mąż też uważa, że nie ma sensu, żebym
codziennie dojeżdżała 50 km w jedną stronę (tyle mamy do większego miasta),
żebym mogła zarabiać trochę więcej niż teraz.
Autorko, daj sobie czas, dopiero wróciłaś do pracy. Nie ma co się porównywać
z kimś, kto nie miał tak długiej przerwy.
Jeśli faktycznie mieszkacie w małym miasteczku i małe miasto to nie jest dla Ciebie np. Wrocław, to te 4 tysiące na rękę, to nie jest zła pensja.
A jeśli chodzi o zarobki męża, to 16 tysięcy to naprawdę, bardzo, bardzo dużo. Niewielki odsetek ludzi w Polsce zarabia tyle, nie mówiąc już o małych miastach. Są takie branże, w których zarabia się olbrzymie pieniądze i jest ogromna dysproporcja. Tak już po prostu jest.
Mówisz, że Twoja praca się nie opłaca. Na pewno jest taka różnica, między gotowaniem w domu - gdzie jednak też trzeba kupić składniki do obiadu, zapłacić więcej za prąd czy gaz a zamawianiem ze stołówki + doliczając paliwo do pracy. No z pewnością nie jest to ponad 4 tysiące i jednak wasz budżet jest dzięki Tobie bogatszy.
Sama napisałaś, że dopiero zaczynasz pracę. A porównujesz się z kimś, kto nie miał przerwy. Wątpię, żeby Twój mąż dostał taką kasę po kilku miesiącach doświadczenia. On zarabiał, Ty wychowywałaś dzieci. Drugie w przedszkolu, czyli co najmniej 5 lat w domu jesteś. Porównaj się z tym, co Twój mąż miał te 5 lat temu, czy kiedy tam zaczynał.
Rozumiem, że mąż nie ma problemu z różnicą w zarobkach, tylko Ty?
Babie to nigdy nie dogodzisz. To może rozwiedź się z nim, znajdź kogoś kto zarabia na Twoim poziomie albo może i mniej, albo nawet w ogóle nie pracuje i wtedy będzie OK. A facetowi daj szansę na jakąś normalną kobietę.
Ale z czasem możesz zacząć lepiej zarabiać albo znaleźć inną pracę. Siedzenie w domu tylko pogorszy sytuację
Porozmawiaj z nim, powiedz wprost, że potrzebujesz jego wsparcia i wysłuchania, rady i pomocy. Jeśli Cię kocha, to zrobi wszystko by rozwiązać problem. Pamiętaj, że jeśli przyjmiesz jego pomoc i rozwiązanie, on będzie czuć się potrzebny i szczęśliwy że mu ufasz.
Po Twoim wpisie widze, że na ten moment jest wam razem dobrze, więc... Zaufaj mi całą sobą. I do przodu. Trzymam kciuki.
Problemem Autorki nie są jej zarobki, tylko podejście do nich. W tym akurat mąż może pomóc, wesprzeć. Może Autorka też ma perspektywy rozwoju, a może powinna się przebranżowić. Dobry moment, skoro dopiero zaczyna.
W sumie to wyobraźcie sobie sytuację, że on przychodzi do domu po pracy w dwóch miejscach. Styrany jak koń po westernie. A jego żona mu mówi, że potrzebuje wsparcia i wysłuchania i zaczyna tyradę że on zarabia tyle a ona 4 razy mniej i jest jej z tym źle...i co, przecież nie zażąda od niego żeby zaczął zarabiać mniej, bo nie utnie gałęzi na której sama siedzi. Sama też nie wskoczy na jego poziom, bo są pewne progi których się nie przeskoczy w jakiejś branży. Ona się boi, że miesiąc chorobowego obniży ich dochody o wysokość jej wypłaty raz na jakiś czas, jeśli będzie to konieczne. Więc co zrobi? Najlepiej obniży ich dochody o wysokość jej wypłaty stałe, każdego miesiąca. Koleś chce jej dać szansę żeby się wkręciła na rynek pracy i umocniła swoją pozycję, co może choć nie musi, mieć odzwierciedlenie w zarobkach a tu taka historia...chyba nie zna dobrze swojej żony.