#Pwm2B
Wróciłam po 15 min bez musztardy, bo nie wiedziałam, gdzie ten sklep się znajduje. Ojciec wytłumaczył i kazał iść znowu.
Wróciłam po 15 min bez musztardy, bo nie mogłam znaleźć jej na półkach, a zapytać się wstydziłam. Ojciec poirytowany tłumaczy, gdzie powinnam szukać musztardy w sklepie. Poszłam.
Wróciłam za 15 min bez musztardy... Bo jak już ją kupiłam, to biegłam szybko do domu i się wywaliłam, a słoik z musztardą się rozbił. Ojciec już wnerwiony, daje mi następne pieniądze i każe przynieść musztardę.
Wróciłam po 15 min bez musztardy... Zgubiłam po drodze pieniądze! Dostałam ochrzan, a ojciec sam poleciał ją kupić.
Wrócił po 15 min bez musztardy... O 18:00 zamknęli sklep.
Do dziś na widok musztardy przypomina mi się ta historia sprzed 30 lat.
Historia o głupiej musztardzie, a zwroty akcji jak w filmie sensacyjnym
Co tu dużo mówić. Akcja bije na głowy większość produkcji z Holywood
Po pierwszym niepowodzeniu, wziąłbym córkę za rękę i poszedł z nią, pokazać, co i jak...ale może jestem dziwny.
Jestes dziwny bo nie pozwalasz dziecku sobie radzić
I każdy problem dziecka byś tak rozwiązywał? Rodzicielstwo polega też na tym, że dziecko uczy się również przez popełnianie błędów. Dziś wielu rodziców próbuje pokazywać dziecku palcem co ma robić.
No, ale dziecko sobie nie poradziło. Lepiej raz wskazać drogę i potem pozwolić sobie radzić. Po drugim razie już chyba autorka była i tak zbyt zestresowana, żeby to jej wyszło (biegła do domu, potem zgubiła kasę). Gdyby ojciec ją zabrał, pokazał, co i jak, to miałaby podstawę do wiedzy. W szkole też najpierw zadanie pokazuje nauczyciel, potem robimy z nim, a potem dopiero sami. W pracy też najpierw mi wszystko pokazali, a potem próbowałam sama. I to nie było rozwiązywanie problemów za mnie, a danie mi możliwości do poradzenia sobie z nimi.
Szukanie drogi jest właśnie najważniejsze. U mnie w pracy mierzymy się z różnorodnymi problemami i każdy pracownik musi sam szukać drogi jak je rozwiązać. Nikt nie podaje gotowych rozwiązań, bo takich nie ma. Możemy się konsultować, ale problemy są tak różnorodne, że nikt nie pokaże Ci schematu rozwiązań.
A co do stresu, radzenie sobie z nim to kolejna lekcja, która musi otrzymać dziecko. W życiu stres zawsze się pojawi i trzeba umieć sobie z nim radzić.
Przez podejście takie jak Twoje dziś mamy tyle dzieciaków nie potrafiących nic zrobić, bo rodzice wszystko pokazywali paluszkiem.
Nie o to chodzi, nikt (normalny) pierwszego dnia w pracy nie oczekuje od nikogo, że będzie ogarniał system w pracy, gdzie co jest i resztę zasad. Mi pokazali gdzie co jest, jak co działa, a potem radziłam sobie sama. Ale zrobili mi ten wstęp, gdy robiłam coś zupełnie nowego dla mnie, a dla innych normalnego, to mi pokazywali, jak to zrobić, a potem już robiłam sama. Nie miałam szkolenia żadnego, a na studiach miałam przedmioty o tego typu placówkach, a nie o bezpośredniej pracy w nich + praktyczne ze specjalizacji, która nie jest zbyt przydatna w pracy (wybrana demokratycznie). Tylko jeden przedmiot sprawił, że było mi łatwiej zrozumieć jedno zagadnienie w pracy, ale tylko w teorii.
Więc jestem zdania, że trzeba pokazać, a potem pozwolić działać. Nie widzę sensu narażać na stres kogokolwiek, jeśli możemy mu tego oszczędzić, bo właśnie stresu naje się w życiu jeszcze sporo i będzie mogło dziecko się tego nauczyć. I pokazać RAZ, nie paluszkiem, ale swoim zachowaniem albo zrobić coś RAZEM. Razem pozmywać, a potem pozwolić samemu. Bo wtedy człowiek ma jakieś podstawy do radzenia sobie z problemem.
Teraz mam w pracy nową pracownicę, bez studiów i ona w ogóle nie miała pojęcia, o czym do niej mówimy. Gdybyśmy jej pozwoliły radzić sobie tak po prostu, to byśmy potem my musiały po niej sprzątać i jeszcze ochrzan byśmy dostały, że na to pozwoliłyśmy. Więc jej wyjaśniłam tak, że zrozumiała, dałam jej listę zadań do zrobienia (żeby sobie utrwaliła) i nagle wszystko stało się dla niej proste. Ale najpierw musiałam pokazać, dać narzędzie do radzenia sobie. I już przestała być dzieckiem błądzącym we mgle. Dwa tygodnie bez narzędzi i była nadal bezużyteczna dla nas, po paru dniach z moją metodą ogarnia wszystko, a radzi sobie sama z zadaniami, jakie przed nią stawiam.
Mógł iść od razu sam, to może by kupił. 😀
Od razu przypomniały mi się perypetie Mikołajka, autorstwa René Goscinny'ego. :D
A mi ,,Dzieci z Bullerbyn"
Ta musztarda nie była wam pisana.
To jest jedna z tych historii z których śmiejesz się po czasie ale w trakcie przeżywania, czujesz palącą potrzebę zadusić głównego bohatera gołymi rękami.
Ojciec miał anielską cierpliwość.
Do końca życia znienawidziłabym musztardę :D
Zabawna historia, ale gdzie anonimowe? Czy to już oficjalnie miejsce śmiesznych/wzruszających/smutnych historyjek?
Jest anonimowe, autorka się nie podpisała przecież.