Mieszkałam na przedmieściach i jedyna droga do domu prowadziła przez kiepsko oświetlony odcinek drogi wzdłuż parku. Było późno, szłam ze słuchawkami na uszach. W pewnym momencie zaniepokojona zbliżającym się, kompletnie ciemnym odcinkiem drogi, zatrzymałam się pod ostatnią działającą latarnią i zdjęłam słuchawki, by w razie czego chociaż słyszeć ewentualne zagrożenie. Scena jak z horroru. Zatrzymuję muzykę, ściągam słuchawki i słyszę hałas głośnych kroków, a raczej biegu. Ktoś w tym mroku biegł w moją stronę, był już blisko! Słyszałam ciężki, męski oddech... Oczami wyobraźni widziałam zakrwawionego zwyrola z siekierą w ręku. Nie wiedziałam co robić, bo wokoło zero żywej duszy ani nawet krzaków przy drodze. Szykowałam się do ucieczki, gdy nagle w świetle latarni pojawiła się spocona twarz młodego mężczyzny, który na kompletnym lajcie biegł sobie truchtem w dresiku i oczywiście ze słuchawkami na uszach. Gdy nagle zauważył mnie, bladą i przerażoną, sam się wystraszył i omal nie przewrócił, odskakując na bok.
No cóż, oboje najedliśmy się strachu :D
Dodaj anonimowe wyznanie
Byłam kiedyś na spacerze z kumplem w lesie. Było po 22.00, zima, ciemno jak w dupiu. My bez latarek, nie lubię chodzić z latarką.
Pada rzęsisty śnieżek, cisza jak makiem zasiał. Rozmawiamy sobie półgłosem o życiu, zachwyceni bajkową scenerią, brnąc w śniegu prawie po kolana. I nagle, bezgłośnie, kilkanaście centymetrów ode mnie, wyłania się zza moich pleców czarna postać...
Wrzasnęłam tak, że pewnie paru umarłych z pobliskiego cmentarza się pobudziło. :)
Usłyszawszy mój krzyk kumpel odwrócił się przerażony, zobaczył czarną sylwetkę i uznał, że... właśnie umarłam i wychodzi ze mnie mój duch. :)))
Gdy już otrząsnął się z szoku na tyle, by wydobyć z siebie głos i mi to powiedział, klapnęłam dupą na śniegu i ryczałam ze śmiechu kilka dobrych chwil.
Najgorzej niestety miał biedny biegacz, którego kroki kompletnie wytłumił śnieg. Mój wrzask musiał wstrząsnąć nim nie na żarty, bo gdy wyprzedziwszy nas odwrócił głowę, był biały jak ściana.