#Gji6W
Po latach babcia wyjawiła mi, że dziadek zdradzał ją na prawo i lewo. Że była nieszczęśliwa w małżeństwie. Na początku wyjeżdżali jeszcze na wspólne wakacje i jakoś się to toczyło, ale później całe życie przesiedziała z nim nieszczęśliwa, zajmując się domem. A w tamtym czasach odejście od męża nie było tak proste jak teraz, szczególnie jeśli pracowało się jako sekretarka i nie miało wysokich dochodów, a oprócz tego dwójkę dzieci.
Jestem w szoku i mój idealny obraz dziadka niestety runął.
ingselentall - może i tak, ale nie zmienia to faktu, że brzydzę się zdradami, więc ciężko mi tak dobrze o nim myśleć, jak wcześniej. Zrozumiałam też, że rodzina go idealizuje, dlatego że był zaradny i dzięki niemu mają dom, który wybudował i lokal usługowy. I dobrze, jednak nie tylko zaradność jest zaletą w życiu. Sądzę, że rodzina wyidealizowała jego obraz, a jednak miał bardzo poważne wady. Babci za to nie rozumieją, bo jak ona mogła być z nim nieszczęśliwa, skoro taki zaradny, no nie? Miała dzięki niemu kasę (w czasach socjalizmu, co też jest dziwne, niby odziedziczył trochę po przodkach, ale nie sądzę, żeby aż tyle), ale jednak czuła się nieszczęśliwa i to jest najgorsze. Uważam, że poniekąd zniszczył jej życie tymi zdradami i że musiała z nim siedzieć latami i się męczyć. Ciekawe ile jeszcze takich rodzinnych historii w mojej rodzinie ma drugie dno, o ktorym nie wiem...
Masz racje, ze dawniej rozstanie było trudniejsze. Małżeństwa byly tez zawierane z innych powodów.
Każdy ma jakies dobre i zle strony.
Nie ma co obalać pamięci o Dziadku, bo jesli ktos go dobrze wspomina to na pewno ma swoje ważne powody.
A jak Babcia go zle wspomina, czuje to lepiej teraz to też nie ma co ją za to winić.
No ok, niech każdy sobie wspomina jak chce, tylko problem się pojawia w przypadku autora, który nie miał pełnej wiedzy o dziadku. Przez to, że inni dziadka idealizowali, autor też myślał o nim, jak o chodzącym ideale. To zaburza całkowicie obraz tej osoby. Dla mnie takie idealizowanie jest po prostu złe. Lepiej wspominać człowieka takim jakim był, a nie jego wyidealizowany obraz.
Chyba zburzę Twój idylliczny obraz babci. Otóż w tamtych czasach rozwód był dużo łatwiejszy. Darmowe żłobki, przedszkola, sekretarka nie dość, że zarabiała dobrze, jak na PRL, rzecz jasna, bo w poprzednim ustroju obowiązywały tzw. stopnie zaszeregowania i nie ma, że jakiś Janusz będzie jej płacił pół minimalnej na zleceniu, to jeszcze ustrój szanował wykształconych i osoba w urzędzie mająca co najmniej maturę zarabiała więcej niż pracownik fizyczny. Pomijam specjalistyczne prace. Dodatkowo masa dodatków do czynszu, w pracy, ze względu na dzieci.
Ale... problem był obyczajowy. Bo co ludzie powiedzą.
Tak że Twoja babcia nie rozwiodła się, bo ludzie, bo ksiądz, a nie dlatego, że ustrój.
Od kiedy to w PRL promowało się wykształciuchów a nie klasę robotniczą?
Co nie zmienia faktu, że dziadek krzywdził ją zdradami przez lata (też mógł odejść), a poza tym rozwody statystycznie były rzadkością. Wątpię, żeby powodem była wiara, bo babcia pomimo swojego wieku odkąd pamiętam do pobożnych nie należała, a teraz bardzo krytycznie wypowiada się o kościele.