#DsBEy
Gdy w końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień, ubrałem się typowo dla przedszkolaka czyli szelki, czapka z daszkiem i plecak i wyruszyłem na jakże wielką wyprawę, z mamą za rękę. Dziarskim krokiem przemierzałem miasto i im bardziej zbliżałem się do biblioteki, tym bardziej kurczyłem się w oczach.
W bibliotece ogólne podniecenie i szok ilością książek. Bardzo miła pani w średnim wieku, która siedziała za biurkiem, zajmowała się zakładaniem kart, więc właśnie tam podeszliśmy. Jako że czułem się już dorosły, powiedziałem mamie, że sam załatwię tą sprawę, mimo że głowa nie wystawała mi ponad biurko. Najpierw pytanie o imię, później o nazwisko, datę urodzenia (tutaj akurat musiałem podpytać mamę). Kolejne dwa pytania dotyczyły imion rodziców.
- Imię matki? - zapytała bibliotekarka. Odpowiedziałem szybko i zdecydowanie bez żadnego zawahania.
- Imię ojca? - zapytała chwilę po zanotowaniu.
Ja w lekkim szoku, patrzę na mamę, ta mnie pogania. No to ja pewny siebie klękam na podłodze i zaczynam mówić "W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, Amen." równocześnie wykonując znak Krzyża Świętego. Pani bibliotekarka musiała wyjść na zaplecze, ponieważ nie mogła powstrzymać się od śmiechu, a mama udawała, że czyta książkę.
Tak jak nie przepadam za opowieściami "jak to byłem dzieckiem i zrobiłem coś głupiego, ha ha ha" to przy tej historii zaśmiałam się miło i szczerze. Dziękuję uprzejmie.