#8OQg8
Pracuję w kiosku, więc na wstępie odpowiem na nurtujące większość pytanie... gdzie sika pani z kiosku?
Otóż są trzy możliwości:
1. Ma ugadanie z jakimś pobliskim sklepem korzystanie z ich łazienki/ma w pobliżu jakąś łazienkę publiczną, typu urząd miasta itp.
2. Ma w kiosku wiadro lub miskę i leje z przyczajki skulona za ladą, a potem luuu pod drzewo jak nikt nie patrzy.
3. Trzyma.
Ja jestem zwolenniczką opcji 3, chociaż parę razy zdarzyło mi się wcielić w życie 2, jak nie było szans, żeby donieść do domu.
Wczoraj, szczęśliwa jak to człowiek potrafi z rana, przybyłam do pracy parę minut przed 6.00. Odkąd wstałam pobolewał mnie brzuch, ale zrobiłam w domu wiadomą czynność i stwierdziłam, że zaraz przejdzie.
Dotarłam do pracy, brzuch bolał coraz bardziej, bąki leciały jak dzikie, nie mogłam już wytrzymać... myślę, trudno, muszę skorzystać z wiadra, nie dam rady trzymać 8h... Zamknęłam kiosk, przestępując z nogi na nogę wyjęłam wiadro hańby, włożyłam do niego reklamówkę i kucam. Zrobiłam co trzeba, z trochą urażoną dumą ukryłam dowód zbrodni, coby go później wywalić.
Otworzyłam kiosk na nowo, siedzę, obsługuję, ale czułam, że to nie koniec wiadra na dzisiaj. Akurat był taki moment, że była długa kolejka (wiadomo, Warszawa, ruchliwy punkt, wszyscy lecą do pracy), a ja czułam, że nie wytrzymam... Obsługuję kolejnego klienta, aż tu nagle życie staje mi przed oczami, wszystkie wspomnienia przelatują, od młodości, przez gimnazjum, studniówkę.
Po tej miłej retrospekcji zesrałam się gacie.
Mam 25 lat.
Posrana historia