#Raolf

Co roku z żoną jeździmy na wakacje do jednej z nadmorskich wioseczek. To było parę lat temu, gdy jeszcze nie mieliśmy samochodu i aby dotrzeć do upragnionego celu trzeba było tłuc się pociągiem do jednego miasta, potem kolejką podmiejską do drugiego, a na koniec autobusem dotaszczyć się na miejsce. Generalnie - długa to i męcząca podróż.
Myśląc praktycznie i wiedząc, że coś może pójść nie tak i że jak plan szlag trafi, to trzeba będzie improwizować, zapakowałem najpotrzebniejsze manele do plecaka. Cały mój dobytek składał się z kilku koszulek, dwóch par spodni, bielizny i kilku kosmetyków.

Żona tymczasem wyciągnęła z szafy wielką walizkę na kółkach i z mozołem zaczęła upychać tam swoje skarby. Ubrania, sokowirówkę, lokówkę, suszarkę, prostownicę, robot kuchenny, małe imadełko, kondensator strumieni, beczkę plutonu, maszynę do robienia sztucznego śniegu, dwa kajaki oraz tuzin cegieł. Usiłując podnieść ten bagaż i łamiąc sobie kręgosłup w pół, rzekłem mojej drugiej połówce, że to głupi pomysł, żeby zmniejszyła ilość szitu o jakieś 95% i zapakowała się do zwykłego plecaka. "Chyba oszalałeś! To są absolutnie podstawowe rzeczy! Jak sobie poradzę bez betoniarki, przenośnego wigwamu i snopowiązałki?! Walizka ma kółeczka, więc się nie martw - ja sobie będę to targać!" - odrzekła.
Spóźniliśmy się na pociąg przez to pakowanie. Wsiedliśmy w kolejny. Następnie wskoczyliśmy do kolejki podmiejskiej i... na tym nasza podróż się skończyła. Ostatni autobus odjechał. Pozostało improwizować. Złapaliśmy transport do miasteczka oddalonego od celu naszej podróży o jakieś 8 kilometrów. Miałem cichą nadzieję, że stamtąd złapiemy stopa. Nic z tego. Trzeba było podjąć decyzję - idziemy z buta przez las.
Walizka na kółeczkach świetnie sobie radziła na chodniku, jeszcze lepiej na asfalcie, natomiast znacznie gorzej było na leśnej ścieżce. Żona nabrała koloru ciemnego różu i spociła się nieco już po przejściu 500 metrów. Prawdziwy problem zaczął się, kiedy zaszło słońce i las opanowały egipskie ciemności...
W małżonce obudził się strach przed leśnymi bestiami. "Idźmy plażą..." - wysapała.
Mnie tam było obojętne, czy kroczyć będziemy po ścieżce, czy po piasku. Walizka na kółeczkach natomiast miała inne zdanie na ten pomysł. Może gdyby miała płozy, sprawa wyglądała by inaczej, a tak...
A, tak to musiałem iść przez prawie 8 kilometrów uginając się pod ciężarem ważącej ćwierć tony walizy u boku zadowolonej z siebie żony, która może i bała się leśnych potworów, ale za to nie czuła już żadnego lęku przed syrenami, utopcami i inną morską zarazą.
Tak, uważam się za dobrego, wyrozumiałego i litościwego męża. Kiedy dotarliśmy do celu, żona wraz z ubraniem bezceremonialnie wrzucona została do zimnej wody. Nawet nie protestowała. No, niechby tylko spróbowała!
Wolnawrozka Odpowiedz

Jakbyś nie kazał żonie wyjąć namiotu to moglibyście się w nim przespać i następnego dnia pojechać autobusem 😁

Dodaj anonimowe wyznanie