Niedawno urodziłam drugie dziecko. Ciąża była dla mnie koszmarem, dużo gorzej ją zniosłam niż pierwszą. Prawie cały czas musiałam być na lekach, bo wymiotowałam. Mimo to starałam się funkcjonować normalnie. Mniej więcej w połowie ciąży moja przyjaciółka potrzebowała sporego wsparcia emocjonalnego, była po rozstaniu. Dawałam jej wtedy mnóstwo przestrzeni do wypłakania się, zawsze jak chciała mogła przyjść. Potem otrząsnęła się, weszła w kolejny związek, a mi coraz bardziej zaawansowana ciąża dawała się we znaki. W końcu trafiłam na patologię ciąży i postanowiono wywołać poród. Przyjaciółka zadzwoniła dzień przed zapytać, jak się mam, ale wyczułam po jej głosie, że była podpita, z resztą potem sama się przyznała, że coś wypiła. Poród miałam bardzo bolesny, okropny, na szczęście syn urodził się zdrowy. Szybko wróciliśmy do domu i do rzeczywistości, bo mamy też starszą córkę. A przyjaciółka? Jakby jej nie było. Czasem kiedy napiszę, jak się czuję to rzuca mało śmiesznym żartem, albo to zlewa. Dopadł mnie straszny baby blues i kiedy raz spytała co słychać, napisałam jej o tym. W odpowiedzi zapytała, czy to jakiś nowy gatunek muzyczny, bo ją ten temat nigdy nie obchodził i nie ma zamiaru tego zmieniać. Ręce mi opadły. Jest mi zwyczajnie przykro, bo kiedy ona potrzebowała wsparcia, byłam zawsze. Teraz ja go potrzebuję, a jedyne co dostaję to chamskie odzywki. Jedyną wspierającą mnie osobą na ten moment jest mój mąż.
Dodaj anonimowe wyznanie