#WD3MO
Mieszkałam w bloku ze starszym rodzeństwem i rodzicami. Kiedyś mój ojciec postanowił przygarnąć psa. Decyzja została podjęta totalnie bez przemyślenia i odpowiedniego podejścia, a co dopiero rozmowy z resztą domowników czy jakiejkolwiek zgody. Nadarzyła się okazja, znajomi znaleźli suczkę na przystanku, "przemęczyli się" z nią przez trzy miesiące i zaczęli szukać nowego domu. Ojciec jak tylko zobaczył zwierzaka, zapakował go bez zastanowienia do auta i pojechał po obroże, zabawki i całą resztę ekwipunku do sklepu zoologicznego. I tak właśnie mieszanka haskiego z cholera wie czym wylądowała pod jednym dachem z naszą wówczas 5-osobową zgrają, nie mającą bladego pojęcia, jak się nią zająć.
Kiedy minął pierwszy szok i puste groźby matki o tym, że ojca razem z psem odda do schroniska, pojawiła się wielka burza mózgów co dalej robić. Chodziłam wówczas do podstawówki, zasoby intelektualne godne orzeszka ziemnego nie ułatwiały mi sprawy. Jak to dzieciak, cieszyłam się w stereotypowy sposób na widok psa, zadowolona, że mogę się z nim bawić, a starsi odwalają całą robotę za mnie. W sumie to starszy, bo rodzeństwa ani matki pies w finalnej fazie ich akceptacji ni to ziębił, ni grzał. Ojciec wychodził na spacery kilka razy dziennie, karmił, zabierał do weta (w sumie zabrał raz, na podstawowe badania, a nasze genialne rodzinne umysły skapnęły się dopiero po jego śmierci, kiedy siostra znalazła w rzeczach prawie pustą książeczkę psa), ogólnie był jedyną osobą, która opiekowała się psem, tak na dobrą sprawę, bo reszta rodziny, w tym ja, miała psa gdzieś i nie robiła totalnie nic poza okazjonalną zabawą. Ale ojciec psa szkolić nie potrafił. Na smyczy szarpie jak szatan, nie słucha się, bo i nikt nie nauczył go słuchać.
Czasem wydaje mi się, że ojciec chciał dobrze, chciał przyjaciela, ale wyszło z tego tylko więcej szkody. Bo tak jak wspominałam, ojciec zmarł. A czwórka pokrak została z psem. O schronisku nie było mowy, co dziwne. Zaczynałam wtedy gimnazjum, więc powoli zalała mnie fala objawienia, że nadchodzą nowe obowiązki, których już nikt za mnie nie odwali. Kiedyś trzeba wyjść ze swojej rozpieszczonej bańki, prawda? I to wydaje się banalne, po prostu znaleźć w sobie resztki empatii, by o psa zadbać. Z tym że wtedy nie było to dla mnie proste. Nagle przygniótł mnie ciężar żałoby, zmiany szkoły, problemów w nowym otoczeniu, które wlokły się za mną do końca szkoły i na dokładkę powinności związane z psem. Nie chcę się usprawiedliwiać, bo nic nie usprawiedliwia zaniedbywania, nawet nastoletnia głupota. Ale nie potrafię sobie wybaczyć, że w gorsze dni nie byłam w stanie zdobyć się nawet na drugi spacer, bo bałam się wyjść na dwór, czy ugotować zwierzakowi jedzenia, bo nie mogłam zmusić się do wstania z łóżka, żeby nawet samej cokolwiek zjeść.
Przykro mi się czyta o tym, że ludzie biorą zwierzaki do domu, a później zaniedbują głównie z lenistwa. Aż nie chcę sobie wyobrażać jak psiak się musi męczyć zamknięty w czterech ścianach. Nie potrzeba zbyt wiele wysiłku żeby nauczyć go chociaż chodzenia na luźnej smyczy, czy przybiegania na komendę. Jeśli jednak podstawowa tresura Cię przerasta, polecam udać się do psiego behawiorysty. Starego psa ciężej będzie wyszkolić, ale większość chętnie uczy się nowych rzeczy nawet w bardziej zaawansowanym wieku. I błagam niech ktoś wreszcie o niego zadba...
"w sumie zabrał raz, na podstawowe badania, a nasze genialne rodzinne umysły skapnęły się dopiero po jego śmierci, kiedy siostra znalazła w rzeczach prawie pustą książeczkę psa"...
Wydaje mi się, że chodzi o śmierć ojca, nie psa.
Jeśli Autorka niektóre dni spędzała całe leżąc w łóżku i nawet sama nie jadła, to wygląda mi to na coś poważniejszego, niż lenistwo. Nie usprawiedliwiam, z resztą jak po śmierci ojca resztą rodziny odziedziczyła psa, to wszyscy domownicy powinni się nim zająć lub poszuka mu nowego domu... Szkoda psa, mam nadzieję że jego los tylko przejściowo był taki zły...
Polecam psiego behawioryste na problemy z zachowaniem. Starszego psa można wiele nauczyć jeszcze (moja psinka schroniskowa (przygarnięta w tym wieku) w wieku 8 lat zaczęła być uczona czego kolwiek i dała radę)
Wszyscy w komentarzach użalają się nad psem, a nikt słowem nie wspomni że autorka jest w żałobie i być może ma jakiś epizod depresyjny, (może nawet już niezdiagnozowaną depresję). To smutne że bardziej troszczycie się o psa (są jeszcze inni domownicy, którzy mogą się nim zająć, autorka nie mieszka sama), który jak najbardziej również cierpi. Ale dla niego dajmy na to tydzień bez spaceru będzie wnosił mniej uszczerbku na zdrowiu, niż nieporadzenie sobie z żałobą dla autorki. Jeśli będzie tak dalej to ani autorka ani pies nie będą szczęśliwi. Autorki, bardzo współczuję straty ojca... Oby ten psiak w dalszej perspektywie pomógł ci uporać się z tym trudnym czasem, a nie utrudniał i dokładał problemów. Może warto zaangażować całą rodzinę w opiekę?
Też pomyślałam o autorce, ale zauważ, że ona mówi o przeszłości, skończyła już szkołę. Nie mówi, że dalej jest w żałobie po śmierci ojca, albo w depresji. Po prostu wtedy była w żałobie i zaniedbywała psa.
Żal mi i autorki, i psa, to się wzajemnie nie wyklucza ;)
Biedny pies.. Widac, że nie lubicie zwierząt. Dobrze że sama nazwysz was pokrakami, ja bym jeszcze powiedziała nygusami.
Badar, do cholery, wez sam idz u poogladaj jakies filmiki, bo nie moge czytac tych twoich komentarzy.
Stawiam kazdego psa wyzej od ciebie. :/
Biedny psiak, męczycie się i on i wy.
Te psy są ruchliwe, potrafią pokonać niesamowite odległości w ciagu dnia. Szarpanie może świadczyć o potrzebie ruchu. Dobrze się je wyprowadza na rowerze - obie strony są bardziej zadowolone. Ja też przygarnęłam mixa haskiego (albo malamuta, kto to wie) i faktycznie potrzebowała ruchu :)
Jeśli nie ma się kontroli nad psem na smyczy, zabranie go na spacer z rowerem może nie być dobrym pomysłem. Wystarczy, że szarpnie za smycz i z roweru można spaść, albo gorzej - najedzie się na smycz rowerem i biedak jeszcze się udusi.
@E2 Z takim podejściem to wstanie z łóżka jest ryzykiem niewartym podjęcia ¯\(°_o)/¯
@dno współczuję podejścia i podejmowania takiego ryzyka w sytuacjach nad którymi nie ma się kontroli. Więcej z tego może być szkody niż pożytku
Zgadzam się z Elizabeth, jeśli pies jest naprawdę poza kontrolą i szarpie jak diabeł to rower może nie być dobrym pomysłem, zwłaszcza, że porusza się inaczej niż idący człowiek i pies do tego płynnego, jednostajnego ruchu nie jest przyzwyczajony. W późniejszych etapach, tak, jasne, ale dopiero, jak będzie się nad psem mieć jako taką kontrolę. Na chwilę obecną można spróbować ewentualnie biegania na długiej smyczy, dopiętej do pasa, ale jeśli pies silny, to też nie polecam dla słabego chuchra przy mieszance huskiego, bo jak wyrwie do przodu to i można nauczyć się latać.
Tak, moi państwo, samo się nic nie zrobi. A procesy zaczynają się od pierwszego kroku, po którym idzie drugi, trzeci i tak dalej. Mam nadzieję, że wyjasniłam :)
Jezeli twoim zdanjem idealbyn pierwszym ruchem jest zlamanie reki lub nogi a idealnym drugim ruchem uduszenie psa to lepiej nikomu nie doradzaj.
Niestety nie, Dno, Twoja wypowiedź nie jest na tyle jasna, żeby wynikało z niej co masz na myśli w tak oczywisty sposób, jak Ci się wydaje, że wynika.
A reszta rodziny co na to? Cała opieka na Twojej głowie? Kiepsko, bo chyba sama masz problemy.
Przeciwieństwo mnie, od dziecka wychowałam się z psami i nie wyobrażam sobie życia bez psa. I właśnie to zwierzęta uczą dzieci troski i odpowiedzialności
Mało pomocna rodzina.