#NVG7g
Mam brata Bartka, lat 18. Ja skończyłem 22. Bartek nigdy nie miał dziewczyny, w końcu w technikum udało mu się jedną zdobyć. Był w skowronkach 24 godziny na dobę. Jak dla mnie dziewczyna przeciętna, specjalnie niczym się nie wyróżniała. Ale skoro jemu się podobała i z wzajemnością, spoko, niech se żyją.
No i se żyli rok. Ona go zdradziła i rzuciła. No i chłopak wpadł w depresję. Taką totalną. Nie wychodził z domu, złe oceny w szkole, dno. Pomyślicie, że się zabił. Nie, ale blisko. Mieszkamy sami w domu na 9 piętrze (rodzice pracują za granicą). Wracam z roboty, wchodzę i co widzę? Bartek siedzi na barierce naszego malutkiego balkonu przy dużym pokoju. Stoję jak słup soli i gapię się na niego. Moja torba wypadła mi z rąk i spadła na podłogę. Wtedy się obejrzał i mnie zobaczył. Blady jak ściana. Mówię: Bartek, co ty... I nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Za to on zaczął mówić, a raczej mamrotać, że się zabije, bo ma dosyć, zaraz skoczy itd. (nie będę przytaczać dosłownej wypowiedzi, bo była naprawdę długa i nie do końca rozumiałem, ale sens zachowany). Gdy chciałem podejść, zaczął krzyczeć, żebym nie podchodził, bo skoczy. Tymczasem dało się już z dworu słyszeć krzyki.
Pomyślałem, że spróbuję go zagadać, uspokoić i szybko podbiegnę go ściągnąć (nie wiem, czy to było mądre, ale cóż, próbowałem wymyślić cokolwiek), więc zacząłem go uspokajać, mówiłem, że będzie dobrze, a tymczasem szykowałem się do szybkiego skoku w jego stronę (jakoś nie wziąłem pod uwagę, że dzieli nas cały pokój, więc zanim dobiegnę, on może zrobić głupotę, ale jak mówiłem, nic innego mi nie przyszło do głowy). Gadam więc te farmazony, żeby się uspokoił, że znajdzie inną itd. On się rozpłakał. Myślę TERAZ! I wyrwałem do przodu jak z procy z zamiarem szybkiego złapania brata i wciągnięcia do domu.
Nie wziąłem pod uwagę jednego... dywanu. Zaczepiłem nogą i jak nie pierdolnąłem na podłogę, aż przywaliłem szczęką w parkiet. Krzyknąłem głośno "kurnaaa" i się złapałem za szczękę. Cała bolała, nawet wyleciał mi ząb. Patrzę, a brat wytrzeszcza na mnie oczy. Chwila ciszy. I zaczął się śmiać. Gapi się na mnie i się normalnie śmieje. Ja leżę i próbuję się podnieść, a ten już ryje na całego, schodzi z balkonu i prowadzi mnie do łazienki, żeby "obejrzeć ten mój krzywy ryj".
Na balkon nie wrócił. Chwilę po wszystkim przyszła do nas policja. Bartek trafił do szpitala na obserwację (wyszedł następnego dnia). Rodzice powiadomieni, mama już wraca. Tylko co ja robiłem, kiedy Bartek był w tym szpitalu? Leżałem nawalony jak szpadel w pokoju. Wiem, że nieodpowiedzialnie, ale musiałem odreagować. A gdybym przyszedł 10 minut później do domu?
Kto by pomyślał że rozwalenie sobie "krzywego ryja" o parkiet może chwilowo pomóc na depresję XD A tak na poważniej - masz rację, ważne że dobrze się skończyło. Trzymajcie się tam z bratem. Możesz mu pokazywać śmieszne rzeczy skoro to na niego działa. Mam nadzieję że mu się poprawi :')
Tylko żeby autor nie musiał sobie robić krzywdy na rzecz radości brata
tak miało być :)
:-) całe szczęście, że macie dywan.
Odpowiadając na Twoje pytanie, pewnie nic by nie było. Brat zapewne bardziej kim mniej świadomie wybrał porę, kiedy ktoś mógłby go uratować. Większość prób samobójczych to wołanie o pomoc.
A mnie ciekawi jeden dzien w szpitalu psychiatrycznym. Z tego co wiem w przypadku proby samobojczej, okres obserwacji trwa tydzien. Ktos z mojej rodziny mial taka sytuacje i wyszlo na to, że ten tydzien jest obowiazkowy. Dlatego dziwi mnie, ze po probie samobojczej i zapewne depresji wypuszczaja kogos nastepnego dnia.
To zalezy od ewaluacji. Jesli wszystko z nim bylo "w porzadku" i nie wykazywal wczesniej sklonnosci samobojczych ani sie nie okaleczal, a mieli ograniczona ilosc miejsc w stosunku do potencjalnych pacjentow, to mogli go zwolnic i po prostu umowic na codzienne kontrole czy cos.
Też mnie to zaciekawiło. Miałam kiedyś taką sytuację, po próbie samobójczej zabrano mnie do szpitala. Sytuacja nawet bardzo podobna, bo również miał to być skok z wysokości. W takim wypadku zatrzymuje się osobę w szpitalu na okres 10 dni.
Po zakończonym pobycie lekarka nawet stwierdziła, że nie powinnam była tam trafić na tyle czasu, ale niestety takie jest prawo i mogliby mieć problemy przez wypuszczenie mnie wcześniej. Najpierw nie zgodziłam się na hospitalizację, bardzo chciałam wyjść - w takim wypadku przyjeżdża sędzia, odbywa się krótkie "przesłuchanie" i najlepiej jest zgodę podpisać, w przeciwnym wypadku toczyłaby się sprawa sądowa ws. udowodnienia zasadności hospitalizacji, co kosztuje więcej czasu i nerwów niż jest warte. A po próbie samobójczej taka zasadność zawsze byłaby udowodniona.
Ja po próbie samobójczej i wylądowaniu na sorze zostałam wypuszczona tej samej nocy normalnie do domu. Ojciec dostał tylko zalecenie żeby umówić mnie do psychiatry i to wszystko.
Dobrze, że tak się to skończyło, bardzo pozytywne wyznanie. Uśmiałam się, a rzadko tak reaguje na wyznania. Mam nadzieje, że z Twoim bratem już jest w porządku, przydałby mu się psycholog:)
Może nie powinnam ale śmieje się sama do siebie w pociągu
W takiej chwili żaden Polak nie krzyczy: kurnaaaa, raczej coś innego na "k" :)
To fajni jesteście z rodzicami, ze dopiero jak brat już chciał skakać to się nim zajęliście. Współczuje mu takiej rodziny.