Kiedy miałem jakieś 19 lat, byłem na pogrzebie swojej prababci. Wszyscy zgromadzeni byli zrozpaczeni, a ja nie wiedzieć czemu nie potrafiłem się wczuć i wyobrażałem sobie księdza pod prysznicem, z czego zresztą miałem ubaw. Przez całą ceremonię musiałem się powstrzymywać, by nie wybuchnąć śmiechem.
Sądzę, że dla takich osób jest specjalne miejsce w piekle.
O tym, że czasem odwzajemniona miłość nie wystarczy do dobrego związku...
Z rodzicami i rodzeństwem kontakt zawsze miałem świetny. Wspólne obiady i kolacje zawsze były u nas normą. Czasem się kłócimy, trzaskamy drzwiami i nie odzywamy się do siebie, ale nawet w "ciche dni" można milcząc oglądać cotygodniowy, rodzinny maraton filmowy. Naprawdę ciężko jest się nie pogodzić, jeśli ma się wyuczone od dzieciaka, że wspólny czas z rodziną jest jedną z najważniejszych rzeczy w życiu. Poza tym, ciężko trzymać gębę na kłódkę, kiedy rodzic puści solidnego bąka w trakcie tego cichego momentu, kiedy w horrorze ma pojawić się zjawa.
Nawet kiedy się przeprowadziłem, zupełnie normalne było dla mnie rozmawianie przez telefon z rodzicami/rodzeństwem o posadzonej kamelii w ogrodzie, wykładowcy-szydercy czy sąsiadce, która porysowała mi samochód. Po prostu czuję wewnętrzną potrzebę, żeby choć raz w tygodniu sobie z nimi dłużej pogadać i dowiedzieć się czy wszystko jest w porządku. Raz w roku spotykamy się wielką rodziną - razem z całym wujostwem, kuzynostwem i starszym pokoleniem, a czasem jeszcze znajomymi - na wspólnej imprezie. Takie coroczne, wielkie wesele bez młodej pary. Może dlatego zupełnie normalne wydaje mi się, że jak ciotka trafiła do szpitala, to pojechałem ją odwiedzić po pracy. Jak siostrze urodziła się córka, to kuzynka z drugiego końca Polski wysłała jej używane ubranka i składane łóżeczko, bo jej dziecko już z tego wyrosło. A jak kuzynowi urodził się chory syn, to każdy starał się przesłać mu chociaż małą sumkę na operację dla potomka.
Wiedziałem o tym, że to nie jest standardowa rodzina, bo odkąd pamiętam każdy miał dość swoich "starych". O tym, że to jest "chore" dowiedziałem się od mojej niedoszłej narzeczonej.
Wymieniłem powyższe rzeczy nie po to, żeby się pochwalić (a przynajmniej nie był to główny powód, bo choć głupio przyznać, czuję się jak paw), ale żeby pokazać co jest niewyobrażalne dla kobiety, której chciałem się oświadczyć. I zanim ktoś mnie posądzi o to, że mam jakiekolwiek pretensje do niej o to - NIE.
Pokochałem kobietę z rozbitej rodziny. Nie będę się wdawać w szczegóły - fakt, że jako nastolatka była przekupywana przez rodziców co do wersji "życia" jaką ma opowiedzieć w sądzie, powinien wystarczyć. Miała to nieszczęście, że dostawała więcej prezentów niż miłości, a po rozprawie nawet prezentów już nie było.
Dalsza część w komentarzu...
Krótka historia o tym, że dzieci są jednak cudowne.
W sobotę wracałam z wyjazdu do domu z gorączką, katarem i zawalonym gardłem, ponieważ dzień wcześniej porządnie mnie przewiało. Zanim zajechaliśmy do domu, postanowiłam jeszcze wstąpić do apteki. Zawlokłam swoje obolałe po paru godzinach jazdy i rozpalone gorączką ciało do budynku, w którym znajdowała się apteka. Nie czułam się, i z pewnością nie wyglądałam, najlepiej. W kolejce przede mną stał młody tata z kilkuletnią córeczką. Mała, gdy tylko mnie zobaczyła (a raczej to, co ze mnie zostało), podeszła bliżej i powiedziała: „Dzień dobry”. Kiedy odpowiedziałam jej tym samym, szybciutko się do mnie przytuliła i poleciała z powrotem do taty.
Ten prosty gest wykonany przez tę maleńką osóbkę sprawił, że choć przez chwilę w ciągu tego całego dnia poczułam się lepiej. I odzyskałam trochę wiary w ludzi, zwłaszcza tych ciutkę mniejszych.
Dziś podczas jazdy za autobusem szkolnym byłem świadkiem dość niecodziennej sceny. Grupa uczniów bawiła się na tylnym siedzeniu, rozbawiona do granic możliwości. Niektórzy z nich przyciskali twarze do szyby, inni machali rękami i pokazywali obraźliwe gesty. W pewnym momencie dostrzegłem, jak jedno z dzieci, wyraźnie bawiąc się najlepiej, pokazało przez szybę tyłek. To był mój syn...
Mam dopiero 20 lat. Pracuję ile mogę, jestem kierowniczką sali i mam na utrzymaniu mieszkanie. Sama sobie radzę ze wszystkim. Nie powiem, lubię się napić. I mam z tym już problem. Nie wiem w sumie, czego oczekuję od tej strony. Szukam już gdziekolwiek pomocy. Zapisałam się na terapię i dwa razy odwołano mi wizytę. Niby mam już kolejną na środę. Zobaczymy, na pewno to pierwsza i ostatnia, bo mnie nie stać. Da się jakoś wyjść z tego wszystkiego inaczej? Przestawałam pić, jest jedynie ciężej.
Dziś miał być super dzień – od miesiąca czekałam na chwilę, żeby spędzić trochę czasu sam na sam z szefem, który bardzo mi się podoba. W końcu się udało! Poprosił mnie, abym po pracy pomogła mu w wyborze zdrowego żarcia w sklepie. Wystroiłam się jak głupia, a on tuż przed wyjściem rzucił: „Poczekajmy jeszcze chwilę, zaraz dołączy do nas moja żona”. No i tyle z mojego planu na romantyczne chwile z szefem. No, ale cóż... przynajmniej wyglądałam dobrze!
Mam 34 lata, żonę oraz kochane dzieciaki. Przez całe moje dorosłe życie uważałem, że alkohol jest moim nierozłącznym atrybutem. Nie było dnia, abym po niego nie sięgał. Głównie piłem piwo, lecz nigdy nie kończyło się na jednym. Później 4-pak, następnie 8-pak i więcej, i tak dzień w dzień. Jak brakowało piwa, to w grę już wchodziła wódka, drinki.
Trafiłem tu kiedyś na post pewnego członka, który opisywał swoją sytuację związaną ze swoim uzależnieniem alkoholowym. Czytałem go jak mantrę każdego dnia. Jak bardzo ja mu wtedy zazdrościłem, że się mu udało... Myślałem, czy ja kiedyś będę miał na tyle wewnętrznej siły i odwagi, aby pokonać głód alkoholowy, aby nie sięgnąć po alkohol, aby następnego dnia obudzić się trzeźwym, aby moje dziecko nie widziało mnie pijącego, aby spojrzeć w lustro i być z siebie chociaż troszkę dumnym, że zrobiłem malutki krok do lepszego jutra, do trzeźwego jutra.
Dzisiaj mija 10 miesięcy, odkąd jestem trzeźwy. Starsze dziecko „odzyskało” ojca. Poświęcam mu więcej czasu na zabawę, spacerki, spędzanie wspólnego czasu. Młodsza urodziła się, jak już nie piłem, więc nie widziała nigdy ojca z alkoholem, z czego jestem cholernie dumny. Bardzo żałuję czasu straconego przy starszym dziecku, że zamiast wspólnie go spędzać, wybierałem alkohol.
Myślałem, że nie ma dla mnie nadziei, że już nie wyjdę z tego gówna. Panowie, walczcie o to, co w życiu ważne. Nie poddawajcie się. Zawsze tli się iskierka nadziei. Ja swoją szansę wykorzystałem. Teraz po czasie uważam, że życie w trzeźwości jest dużo piękniejsze. Świat bez alkoholu jest jeszcze piękniejszy. Dziękuję wszystkim, których posty i komentarze pod nimi motywowały mnie do własnej walki z uzależnieniem. 💪Pozdrawiam
Ostatnio kichnęłam tak zamaszyście, że pękł mi drut w staniku.
Pozdrawiam.
Na WDŻR dowiedziałam się wielu „mondrych” rzeczy. Między innymi, że in vitro to nic innego jak czysty rasizm, a nauczycielka argumentowała to tym, że rodzice sobie wybierają, jak ma wyglądać ich dziecko i wybiorą najładniejszy zarodek, a oprócz tego takie dzieci są gorsze od innych i jakby się dowiedziały, skąd są, to odebrałyby sobie życie.
Najgorsze jest to, że – ku mojego zdumieniu – dwie osoby z klasy się co do tego ZGODZIŁY!!! Aborcja i antykoncepcja powodują raka szyjki macicy oraz wiele innych... Ciekawe, jakie rewelacje usłyszymy jutro i skąd ona, do cholery, bierze te bzdety!!! Całe szczęście, że już kończę tę durną szkołę.
Wstydzę się siebie.
Analizuję każde wypowiedziane na głos słowo, każdy ruch, wygląd, dosłownie wszystko. I zawsze jest mi wstyd.
Wstydzę się na tyle, że na anonimowych dodaję wyznania bez zakładania konta, żeby nie musieć wstydzić się, kiedy jakieś zostanie odrzucone.
Dodaj anonimowe wyznanie